Skarby starożytnego Tigre

Mekelie jest naszą bazą wypadową – stąd ruszamy w głąb starożytnego Tigre aby odwiedzić zagubione ortodoksyjne klasztory.

Etiopia przyjęła chrześcijaństwo już w 324 roku, jako drugie (po Armenii) państwo na świecie – tradycje Kościoła Etiopskiego są więc niezwykle silne. Należy on do tak zwanych Kościołów Orientalnych (Przedchalcedońskich) uznających monofizycką wykładnię wiary chrześcijańskiej. Od wieków utrzymywał bliskie związki z Kościołem Koptyjskim (czyli monofizytami z Egiptu), był jednak coraz to bardziej izolowany od głównego nurtu rozwoju świata Zachodu (w tym też obszaru postbizantyjskiego).  W efekcie Kościół Etiopski wypracował sobie swój własny obrządek, specyficzne zwyczaje (np. obrzezanie i szabat – to wyraz wpływów silnego w Etiopii judaizmu) odrębny język liturgii (czyli gyyz).

Chrześcijaństwo w Etiopii miało też bardzo wyraźny aspekt monastyczny – to właśnie klasztory były nośnikiem ortodoksji religijnej, kultury, piśmiennictwa i sztuki. Ba, nawet władzy politycznej – jako, że to w nich często chronili się Królowie Etiopii uciekający przed muzułmańskimi najeźdźcami. Tak więc jeśli nie odwiedzisz kilku klasztorów nie zrozumiesz Etiopii – to kwintesencja tego odległego kraju.

My postanawiamy spędzić w tym rejonie Tigre dwa dni – w pierwszy jedziemy do rejonu Wukro, tam zobaczymy kilka szczególnie starych monastyrów.

Zaczynamy od  starożytnego kościoła Wukre Chirkos pochodzącego prawdopodobnie z XI wieku (choć miejscowi twierdzą, że ma 1500 lat!) – częściowo wykutego w litej skale. Jak większość kościołów w Tigre nie jest jakoś nadmiernie bogato urządzony – zdobią go jednak piękne XV-wieczne freski. Klasztor jest czynny i bardzo aktywny – spotykamy etiopskich mnichów, dostojnych starców i młodziutkich nowicjuszy.

Ruszamy potem w góry – jedziemy w region Teka Tesfai, tu zwiedzić można z 5 – 6 klasztorów. Na wszystkie nie mamy niestety czasu – nie da się do większości tak po prostu podjechać samochodem. Aby dotrzeć do kościoła Medhane Alem Adi Kasho wspinamy się po skalistym zboczu. Na szczycie góry położony jest kościół – w całości wykuty w skale, z zewnątrz nieco niepozorny, ale z robiącym ogromne wrażenie wnętrzem. To prawdopodobnie najstarszy kościół w tej części prowincji Tigre – zdaniem specjalistów pochodzi on z X wieku. Podziwiamy zdobione płaskorzeźbami wnętrza, przyglądamy się pielgrzymom, którzy wydają się pochodzić z innej rzeczywistości – zatopieni są w modlitwie i mało obchodzi ich współczesny świat.

Poszukiwanie klasztorów daje też możliwość przyjrzenia się życiu tigryjskiej prowincji – wydaje się, że pewne aspekty życia wieśniaków nie uległy zmianie od setek lat. Dalej się tu orze drewnianymi radłami, młóci używając do tego racic wołów i mieszka w domach przypominających kamienne mini-twierdze. Fascynujące miejsce – również w wymiarze kulturowym i antropologicznym.

Ostatni z kościołów jest najmłodszy i najmniej znany. Mikael Melahayzenghi zbudowany został dopiero w XV wieku a powiększony całkiem niedawno – bo na początki wieku XIX. Wtedy to też dodano niezwykle ciekawe freski przedstawiające sceny ewangeliczne i z życia Świętych – barwne, nieco komiksowe, ale bardzo ekspresyjne.

Rezydujący tu mnich decyduje się na pokazanie nam starożytnej księgi przechowywanej w klasztorze – po raz pierwszy z tak bliskiej odległości mogę oglądać manuskrypt mający kilkaset lat. Zdobiony wspaniałymi iluminacjami, zrobiony z prawdziwego pergaminu.

No i pokazujący go nam mnich wygląda jak żywo wyjęty z „Imienia Róży” Umberte Eco. Nawet pokryte bielmem oko miał niczym brat Jorge z Burgos, najpotężniejszy przeciwnik Wilhelma z Baskerville (to ten straszny ślepiec,  który w końcu podpala bibliotekę i walczy z Wilhelmem – głównym bohaterem powieści)

Przyznam – w Tigre można poczuć się jak mały Indiana Jones 🙂