Mole NP – spacery pośród słoni

Odwiedzam Park Narodowy Mole po raz kolejny – gdy byłem tutaj w 2007 roku zachwyciła mnie opcja podglądania przyrody nie jeepem (jak na standardowym safari) a na piechotę. Tym razem fundujemy sobie jednak nieco lepsze warunki bytowe – poprzednim razem prawie zostaliśmy zjedzeni przez komary śpiąc w tzw. common bungalow (czyli wieloosobowym pokoju). Teraz decydujemy się na ładne domki położone na skarpie z pięknym widokiem na rozległą sawannę poniżej urwiska. Super miejsce – tylko zgodnie z obecnym ghańskim standardem po kilku godzinach zabrakło wody. To chyba jakiś stały problem na północy kraju – w prawie każdym naszym hotelu nagle kończył się prąd lub woda. Być może rozbudowa infrastruktury nie podąża za potrzebami gwałtownie  rozwijającej się gospodarki. No cóż – trzeba to jakoś znieść, nie przyjechaliśmy na północ Ghany aby zażyć luksusów …

Nasz cel jest zgoła inny – zanurzyć się całkowicie w świecie przyrody! W Mole można to robić w zasadzie nie wychodząc z bungalowu – przed naszymi domkami pasą się guźce zwyczajne (Phacochoerus africanus) i zaczepne pawiany oliwkowe. Na te ostatnie trzeba bardzo uważać – jeden z małpiszonów, dokonując mistrzowskiego ataku, wdarł się do hotelowej knajpki i porwał śniadanie naszego kolegi. Znacznie spokojniejsze są piękne patasy rude (Erythrocebus patas) odwiedzające okoliczne zarośla  i płochliwe koczkodany piekielne (Chlorocebus tantalus).

Rano ruszamy na safari – pieszo, pod ochroną jednego parkowego strażnika (!). Cóż, jego stara flinta ma raczej uspokajać nas, podróżnych, niż dawać realne szanse na odstraszenie słoni. Pierwszego z nich spotykamy już na granicy wioski – potężny samiec nic nie robi sobie z naszej obecności, tak jakby miał świadomość  (skądinąd w pełni słuszną),  że to on jest prawdziwym królem tej krainy. Niezwykłe doświadczenie – stać kilka metrów od słonia, bez ochrony jakiegoś płotu, muru  (jak w jakimś Zoo) czy nawet samochodu (jka na standardowym safari).

W ocenie pana przewodnika ów wielki samiec to osobnik przyjacielski („friendly”) i prawie niegroźny, nie to co jego młodszy kuzyn, ten w opinii gajda jest z kolei całkiem szalony i bardzo niebezpieczny. Pan powtarza „crazy, crazy” i pokazuje nam efekty złego nastroju owego młodego słonia czyli kompletnie rozwalony zbiornik na wodę. Tym samym okazuje się, że to dogłębna znajomość charakteru miejscowych słoni i ich aktualnego stanu psychicznego staje się warunkiem naszego przetrwania w buszu ?

Idziemy dalej, schodzimy w dół urwiska i eksplorujemy rozległe obszary sawanny. Po chwili spotykamy kolejne zwierzaki – delikatne buszboki subsaharyjskie (Tragelaphus sylvaticus), liczne tutaj koby żółte (Kobus kob) i żyjące na podmokłych obszarach koby śniade (Kobus ellipsiprymnus). A potem kolejne stado słoni – tym razem naprawdę duże i budzące respekt swoją wielkością. Poza tym ptaki, jaszczurki, przedziwne owady i sama afrykańska sawanna.

Wieczorem mamy tropikalną burzę – w kilka minut spadają prawdziwe hektolitry wody i  nagle sawanna zmienia swoje oblicze. Temperatura spada o kilkanaście stopni, drogi zamieniają się potoki wody i błota. W Mole National Park nadal rządzi natura, ludzie muszą dostosować się do jej reguł. I to właśnie decyduje o uroku tego miejsca.

Rano następnego dnia ruszamy na safari samochodowe – wynajmujemy parkowego jeepa z kierowcą i jedziemy w głąb buszu. Widzimy więcej zwierząt, ale to jednak zdecydowanie mniej ekscytujące doświadczenie od pieszego eksplorowania sawanny. W Mole jednak cream of cream to tropienie zwierzaków z przewodnikiem – na piechotę i w małej grupie.

Zdecydowanie polecam. Prawdziwa przygoda.

A praktycznie – najtańszy park narodowy w Afryce. Około 20$ za wstęp (za 2 dni), piesze safari po 10$ od osoby, 40$ za jeepa (za całą grupę za około 3h jazdy). Nieco droższe bungalowy, ale dostępne też są tanie opcje noclegowe.