Mochima czyli miłość w okolicznościach piękna przyrody

Mochima NP jest najmniej znanym i najrzadziej odwiedzanym przez obcokrajowców parkiem narodowym położonym na karaibskim wybrzeżu Wenezueli.

Pozostałe dwa – Henri Pitter i Morocoy NP są już zdecydowanie bardziej popularne – choć w ogóle trudno jest mówić o jakimkolwiek intensywnym ruchu turystycznym we Wenezueli.

Brak popularności jest o tyle dziwny, że Mochima  jest naprawdę przepiękna – czerwone góry schodzące do turkusowego morza, małe wysepki z pocztówkowymi plażami, rafy koralowe i delfiny. Nad głowami latają całe stada pelikanów, fregat i głuptaków, na skałach wylegują się kolorowe iguany.  Prawdziwy tropikalny raj…

Śpimy w małej wiosce Mochima – czystej i co ważne bezpiecznej, w wyjątkowo fajnym hotelu. Jemy ryby w przybrzeżnych knajpkach i odpoczywamy na plażach. Jedynym minusem jest to, że trzeba do nich dopływać łódkami, są bowiem usytuowane tylko na okolicznych wysepkach  a nie przy samej wiosce. Za to morze jest dokładnie takie jak sobie możemy wymarzyć myśląc o wypoczynku na Karaibach – błękitne, ciepłe i idealnie przejrzyste.

Odpoczywają tu głównie Wenezuelczycy, często starsi panowie podróżujący w towarzystwie ślicznych, młodziutkich dziewczyn, namiętnie się z nimi obściskujący i obcałowujący na plażach. Wygląda na to, że Mochima to ulubione miejsce na romantyczne wyjazdy z młoda kochanką…  A temu wszystkiemu przyglądają się stoicko dorodne iguany, których tu pełno.

Dopiero tutaj zresztą możemy podziwiać słynną urodę Wenezuelek, są one w końcu rekordzistkami w zdobywaniu tytułu najpiękniejszej kobiety na świecie. Po trofeum Miss Uniwersum panie z tego kraju sięgały co najmniej osiem razy! Niestety spotykane do tej pory niewiasty były raczej chodzącymi reklamami diety bogato tłuszczowej wenezuelskiej diety a nie egzotycznymi, wybrankami Afrodyty. Cóż, widać bywaliśmy w złych miejscach…

Co ciekawe jak widać rewolucja społeczna Chaveza w najmniejszym nawet stopniu nie zmieniła pewnych aspektów kulturowych Wenezuelczyków – to dalej kraj machismo, kultu siły i prawie karykaturalnej męskości. Być może to jedna z odpowiedzi o przyczyny gwałtownego wzrostu przestępczości w ostatnich latach – tak naprawdę siła i przemoc zawsze były w cenie w Wenezueli, tyle że w dobie rozprzęgnięcia państwa wymknęły się spod kontroli. Być może cała Ameryka Południowa potrzebuje znacznie głębszych zmian niż tylko nieudolne (choć w jakimś sensie zrozumiałe) próby reform w duchu socjalistycznym.

Wynajmujemy łódź i jedziemy w poszukiwaniu delfinów – poza Zanzibarem jedno z lepszych miejsc do ich podziwiania. Faktycznie już po chwili spotykamy kilkanaście butlonsów bawiących się dookoła naszej łodzi. Ten stosunkowo często spotykany gatunek delfina, zaliczający się do najszybszych waleni (pływają nawet z szybkością  40km/h) będący też wyjątkowo sprawnym drapieżnikiem – poluje na ryby i ośmiornice. Są mniej towarzyskie niż na Zanzibarze i wspólne pływanie raczej nie wchodzi w grę –  zresztą moim zdaniem nigdzie nie jest to dobry pomysł. W końcu delfiny to nie jakieś urocze maskotki a dzikie zwierzęta. Inteligentne, bystre drapieżniki. Jakoś rzadko proponuje się nam zabawy z lwami czy targanie za uszy tygrysów a to nieco podobne doświadczenie ?

Wracamy już późnym popołudniem – skały w zachodzącym słońcu stają się wręcz płomiennie czerwone, robi się jeszcze piękniej.

Super miejsce – prawie tropikalny raj.