Llanos – kraina wielkiej wody, część II

Po południu ruszamy naszym terenowym samochodem w głąb interioru – mamy szukać kolejnych zwierząt typowych dla tego regionu. Wiemy, że nie ma zbyt dużych szans na zobaczenie anakondy: za dużo jest jeszcze stojącej wody i w takowej sytuacji trudno jest ją wytropić. Robi się coraz to bardziej pusto, osady składają się w zasadzie z pojedynczych farm otoczonych zalanymi sawannami.

Ludzie, którzy tu mieszkają – Llaneros  to twarda i dzielna rasa. Są odpowiednikami północnoamerykańskich kowbojów czy argentyńskich gaucho żyjących z hodowli bydła i koni. W historii Wenezueli Llaneros odegrali dużą rolę – początkowo pod przywództwem niesławnego  Jose Boveza stworzyli Legiony Piekła walczące i imię Hiszpanów z bojownikami o niepodległość Wenezueli i walnie przyczynili się stłumienia powstania Simona Bolivara. Potem jednak zmienili zdanie  i w kluczowym momencie przeszli na stronę walczących o niepodległość powstańców decydując o ich sukcesie. Dziś są ostoją obecnego prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza, pochodzącego zresztą z tych stron.

Osady ludzi po kilku kilometrach się jednak kończą i wjeżdżamy w całkowicie dziką krainę – tysięcy ptaków, kajmanów i piranii. Spotykamy wielobarwne stada – początkowo głównie ibisów białych (Eudocimus albus) i czarnych ibisów żałobnych (Phimosus infuscatus) W końcu dostrzegamy najpiękniejsze – ibisy szkarłatnych (Eudocimus ruber) koloru karminowo-czerwonego. Pola są dosłownie pokryte ptakami, czasami z pewnej odległości nie widać czy to zwierzęta czy łany kwiatów. Coś naprawdę niezwykłego!

Chłopaki nie znalazły anakondy więc dla wyrównania naszych strat moralnych postanawiają złapać kajmana. Niespecjalnie oczekujemy takiej rozrywki, ale pokaz męskiej sprawności musi się odbyć i po chwili Jose z młodym synem gospodarzy wyławiają z wody młodego kajmana. Metoda jest prosta i dosyć brutalna – nie zawodzi ponoć też podczas łapania anakondy. My jednak jesteśmy pod koniec pory deszczowej i prawdopodobieństwo znalezienia wielkiego węża jest niewielkie. Wracamy wieczorem do naszego obozu i mamy możliwość podziwiania słynnych zachodów słońca na Llanos – faktycznie efekty wizualne są ciekawsze niż gdziekolwiek indziej.

W następnym dniu to my mamy łowić a w zasadzie wędkować – na kawałki surowego mięsa mamy zwabić piranie, których pełno żyje w okolicznych wodach. Nie jest to wbrew pozorom aż tak łatwe, ale ostatecznie kilka udaje się schwytać – możemy wtedy przyjrzeć się im z bliska i przekonać się, że zęby mają one faktycznie ostre jak brzytwy. Za to usmażone piranie okazują się być smacznym choć mocno ościstym obiadem.

Wyjeżdżamy w stronę Barinas i po drodze, niejako już na zakończenie naszej przygody z Llanos spotykamy ptasiego króla tej krainy – olbrzymiego bociana, żabiru argentyńskiego (Jabiru mycteria). To największy, obok kondora ptak Ameryki Południowej z imponującym (prawie trzymetrowym) rozstawem skrzydeł  Kuzyn naszego boćka tyle, że znacznie masywniejszy i inaczej ubarwiony. Imponujący ptak, prawdziwy władca Llanos – idealne wręcz pożegnanie tej niezwykłej krainy.