Przerywamy nasz beztroski wypoczynek w Mochima i jedziemy do Cueva de los Guácharos, jednej z największych jaskiń Ameryki Południowej. Dojazd okazuje się więcej niż skomplikowany więc ostatecznie w pobliskim mieście Cumana wynajmujemy samochód z kierowcą. To często funkcjonująca we Wenezueli forma transportu, coś w rodzaju nieformalnej, prywatnej taksówki.
Droga okazuje się zaskakująca ciekawa, jedziemy przez małe senne miasteczka i nieznane nam góry. Trochę przypomina to krajobrazy Irlandii – niewysokie, bardzo zielone, pokryte trawami wzgórza, rzeczki i wodospady. W
Cueva de los Guácharos to prawie 11-kilometrowy kompleks jaskiń, jeden z największych w Ameryce Południowej. To prawdziwe podziemne królestwo, którego jedynie niewielka część możemy zobaczyć. A i to wystarcza aby zdać sobie sprawę z ich ogromu i piękna.
Jaskinie były znane Europejczykom od przeszło 200 lat, wcześnie były prawdopodobnie miejscem schronienia lokalnych Indian. Pierwszy, w pełni naukowy opis Cueva de los Guácharos pozostawił słynny niemiecki podróżnik Alexander von Humbold. Zbadał je w 1799 roku podczas swojej słynnej podróży po Ameryce Południowej – zwrócił wtedy uwagę na niezwykłą, endemiczną faunę zasiedlającą jaskinie.
Zwiedzanie Cueva de los Guácharos odbywa się z przewodnikiem zaopatrzonym tylko w lampę gazową, używanej zresztą bardzo oszczędnie. Zwiedzającym zaż zabrania się używania latarek oraz robienia jakichkolwiek zdjęć z fleszem. Służy to wszystko ochronie żyjących w jaskiniach zwierząt w tym zwłaszcza niezwykłych tutejszych ptaków, tłuszczaków.
Tłuszczak (Steatornis caripensis) jest najciekawszym mieszkańcem jaskiń – prawdopodobnie gniazduje tutaj około dziesięciu tysięcy tych wyjątkowych stworzeń. Żyją one w prawie całkowitej ciemności, stosunkowo dobrze widzą, ale w jaskiniach (gdzie kompletnie nic nie widać) posługują się nie wzrokiem a echolokacją. Przypominają w nietoperze inne nocne stworzenia. Tłuszczaki żywią się owocami palmy olejowej i magazynują w ciele olbrzymie ilości tłuszczu. Skrzętnie wykorzystywali to niegdyś sprytni Indianie, którzy traktowali młode tłuszczaki jako swoisty, wysokoloryczny przysmak. Tłuszczaki wydają upiorne dźwięki, coś podobnego do zawodzącego skrzeczenia i klekotania, coś co budzi w każdym słuchaczu uczucie niepokoju. Może nieprzypadkowo więc to właśnie nagrań dźwięków wydawanych przez tłuszczaki użył sam Alfred Hitchcock tworząc ścieżkę dźwiękową do słynnego thrilleru „Ptaki”.
Spotykamy zresztą jeszcze inne przedziwne zwierzęta żyjące w Cueva de los Guácharos – szczury, pająki, kraby czy karaczany. Może nie za miły zestaw stworzeń, ale są intrygujące i całkowicie unikatowy. Każdy z tych stworów jest endemitem żyjącym tylko w tych jaskiniach.
W głębszych częściach jaskiń, gdzie nie dolatują już tłuszczaki można już używać lepszego oświetlenia i robić zdjęcia z lampą błyskową. Pozwala to w pełni docenić wspaniałość formacji skalnych – olbrzymich stalaktytów i stalagmitów oraz dobrze tu zachowanych skamieniałości. Jest zimno, wilgotno i tajemniczo…
Wracamy po kilku godzinach włóczenia się po jaskiniach, które nomen omen oglądamy z kierowcą naszej pseudo-taksówki. Co dla nasz zaskakujące jest on w Cueva de los Guácharos pierwszy raz a przecież mieszka nie dalej niż 100km od tego miejsca. To po raz kolejny pokazuje mi, że podróżowanie i zwiedzanie jest przywilejem bogatych społeczeństw.
W drodze powrotnej spotyka nas niemiła niespodzianka, wjeżdżamy olbrzymi korek w samym środku górskiego pustkowia. Początkowo kompletnie nie wiemy co się dzieje, dopiero po kilku minutach dowiadujemy się, że mieszkańcy okolicznych wiosek urządzili blokadę drogi. I to nie byle jaką, bo składające się z kilku barykad rozmieszczonych strategicznie co kilka kilometrów. W zasadzie uniemożliwia to jej przejście i złapania jakiegoś transportu z drugiej strony barykady.
Powód ? Okazuje się, iż od kilku tygodni nie mają elektryczności ponieważ tropikalna burza zerwała linie energetyczne. I jak to we Wenezueli obecnie bywa nikt nie kwapi się przyjechać i naprawić. Uznali wobec tego, że zablokowanie drogi jest jedyną metodą na wymuszenie jakiejkolwiek reakcji ze strony władz.
Tu refleksja – faktycznie w Wenezueli jakość służb publicznych jest fatalna. Policji prawie nie widać i przez jest wszędzie jest mało bezpiecznie a wielu miejscach bywa wręcz groźnie. Nikt nie wywozi śmieci i efekcie tego walają się po ulicach. Wszelka infrastruktura, drogi, mosty, szpitale robi zaś wrażenie mocno zdewastowanej.
To niewątpliwie efekt uboczny rewolucji boliwariańskiej Hugo Chaveza stopniowo prowadzącej do rozpadu państwa. Jak widać rezultaty ortodoksyjnych rządów socjalistycznych wszędzie są podobne – pamiętajmy, że dzielny Hugo to wierny uczeń Fidela Castro. Być może gdyby El Presidente zatrzymał się na wstępnym etapie reform czyli wzmożonych transferach socjalnych byłoby ok, te działania były oczekiwane i chyba potrzebne. Jednak jego próby zdominowania całego państwa doprowadziły do stopniowej degradacji większości instytucji. Dziś w sytuacji tak skrajnych podziałów jak we Wenezueli jakiekolwiek uporządkowanie kraju może okazać się być bardzo trudne czy wręcz niemożliwe.
Polityczne problemy Wenezueli okazują się dla nas nie lada kłopotem i to dziś, teraz. Otóż stoimy na drodze, gdzieś na pustkowiu, razem z setkami innych aut i modlimy się żeby przyjechało pogotowie energetyczne. Mieszkańcy są bardzo zdeterminowani i nie ma szans aby kogokolwiek puścili wcześniej. Przejść się barykady nie da a dróg bocznych nie ma. Pułapka. W końcu po kilku godzinach udaje się naprawić usterki, prąd dociera do domów i mieszkańcy zdejmują blokadę. Ruszamy z ulgą do Mochima.
Polecam. Dojazd nie jest jednak łatwy, to raczej nie jest wycieczka na jeden dzień z Mochima. Zadecydowanie lepiej spędzić noc w okolicach samych jaskiń, tuż obok są zaniedbane domki kempingowe.