Merida jest nieformalną stolicą wenezuelskich Andów , największym i najważniejszym miasto tego górskiego regionu. Jest też jest ulubionym miejscem odwiedzany przez niezależnych podróżników – tych nielicznych, odwiedzających jeszcze Wenezuelę. To właśnie z Meridy organizuje się zarówno wyprawy w otaczające Andy jak safari na odleglejsze równiny Llanos czy do bagna Catatumbo.
My też chcemy wykorzystać Meridę do tych celów dlatego zaczynamy od wizyty u małej, lokalnej agencji turystycznej. Chłopaki oferuję rzecz jasna organizację prawie wszystkiego – jak to wyszło o tym dokładniej napiszę później.
Sama Merida jest również warta kilku godzin uwagi. Przez wiele lat jej główną atrakcją była Teleférico de Mérida – najdłuższa na świecie i najwyższa kolejka linowa. Ruszała on z 1,640 metrów i dowoziła nas do bazy końcowej na Pico Espejo, na wysokości , bagatela 4,765 metrów !
Kolejkę zbudowano w 1960 roku, potem przez prawie pół wieku dawała ona możliwość krótkich odwiedzin w wysokich Andach. Niestety jako że była fatalnie zarządzana w ostatnich latach i de facto pozbawiona jakiejkolwiek konserwacji musiała ona zostać zamknięta z powodów bezpieczeństwa w 2008 roku. Ostatecznie podjęta została decyzję o odbudowie kolejki , która formalnie miała się zakończyć w właśnie w 2012. Podczas naszej wizyty w Meridi, jednak nie widać końca prac, ba trudno było dostrzec nawet jakiś sensowny postęp robót budowlanych.
Centrum miasta zdominowane jest przez Uniwersytet Andyjski, jedną z najlepszych uczelni w Ameryce Południowej. Założony on został w 1785 roku jako katolickie seminarium, rozwijał się wraz z miastem, ale dopiero po uzyskaniu niepodległości zyskał na znaczeniu.
Merida początkowo była senną osadą, jej okres rozwoju przypada na początek XIX stulecia. Wówczas uciekinierzy z ogranie tej wojną domową centralnej Wenezueli osadzali się w stosunkowo bezpiecznych rejonach andyjskich. Potem przybywali tu kolejni osiedleńcy i miasto coraz to bardziej się rozrastało. Dlatego też Merida jest dobrym miejscem, gdzie możemy zreflektować jak bardzo etnicznie zróżnicowana jest Wenezuela. Na ulicach spotykamy ludzi o wyglądzie europejskim, indiańskim, metyskim czy afrykańskim – albo ich rozmaite mieszanki.
To efekt skomplikowanej historii Wenezueli – w czasach kolonialnych większość ludności była pochodzenia afrykańskiego i metyskiego, biały elity były nieliczne i skupione w kilku dużych miastach. W chwili odzyskania niepodległości kraj liczył sobie zaledwie około miliona mieszkańców z czego połowę stanowili Murzyni, dalsze 40% Metysi i Indianie a tylko 10% biali potomkowie Europejczyków. W następnych latach świadoma i celowa polityka władz prowadziła do zwiększenia ilości obywateli pochodzenia europejskiego – przyjeżdżali tutaj zwłaszcza Hiszpanie, Włosi i Niemcy… Do dziś w okolicach Caracas można zobaczyć prawdziwe, bawarskie miasteczka …
Dla nas Merida jest głównie bazą wypadową – stąd organizujemy wyjazd na Llanos i mini-wyprawę w Andy. Dwie osoby z naszej małej ekipy decydują się na kilkudniowy treking – wejście na Pico Pan de Azucar, dziewiąty co do wielkości szczyt Wenezueli ( 4680m ). Pozostali eksplorują okolice miasta – góry, małe miasteczka, lokalne targi. W efekcie czego spędzamy w Meridzie kilka miłych, spokojnych dni.
Miasto samo w sobie jest nawet przyjemne, ale poziom bezpieczeństwa jak wszędzie w Wenezueli nie jest najlepszy. W zasadzie przed zmrokiem należy wrócić do hotelu bo ulice całkiem się wyludniają i robi się na prawdę niefajnie. Za to jedzenie w Meridzie jest naprawdę super – tutejsze knajpy słynną z wyśmienitych pstrągów podawanych na kilka sposobów a na targach można kupić znakomite, lokalne sery.
Podsumowując – polecam. Miłe miasta i dobra baza wypadowa w okolice.