Puerto Colombia to idealna baza wypadowa do trekingów i wędrówek po Parku Narodowym Henry Pittier. Najstarszy i najbardziej znany park narodowy w Wenezueli zdecydowanie wart jest odrobiny wysiłku i kilku wydanych dolarów.
Jako, że idziemy do najprawdziwszej dżungla to decydujemy się na wynajęcie przewodnika i wybieramy osobę poleconą przez naszą niemiecką gospodynią. Któraż to też podkreśla nieustannie ryzyka samodzielnej wyprawy do dżungli i konieczność zakupienia jakiejś usługi turystycznej przez jej wspaniały hotel.
Niestety okazuje się to być kolejną ściemą i to z dwóch powodów. Po pierwsze do dżungli można bez problemów pójść sobie samemu, trasa okazuje się być nie aż tak trudna i nawet nieźle oznaczona. Po drugie nasz przewodnik jest być może bardzo doświadczony, ale niestety okazuje się mało zainteresowany swoją rolą. Zna dżunglę jak własną kieszeń, jak twierdzi mieszkał w niej samotnie przez kilka lat, ale rola przewodnika wyraźnie go męczy. Przez pół dnia mówi może z 20 zdań, niczego w zasadzie nie wyjaśnia ani nie pokazuje – widać, że chce jak najszybciej odwalić tę katorgę…
Na szczęście dżungla broni się sama – park narodowy Henry Pittier obejmuje jeden z najbardziej zróżnicowanych i najbogatszych ekosystemów na świecie. Nie jest to sensu stricto las deszczowy a tzw. las chmurowy czy las mglisty (Cloud forest / Fog forest) czyli formacja rozwijająca się w miejscach gdzie jednocześnie jest wilgotno, deszczowo i górzyście. Cordillera de la Costa to wręcz modelowe miejsce tego typu – jest tu mokro, błotniście, ale i zaskakująco chłodno.
Chodzi się po takim lesie niezbyt łatwo – trzeba przedzierać się przez gęstwinę splątanych roślin, co jakiś czas przełazić przez rzeczki, ale w sumie zabawa jest przednia. Tyle, że podziwiać można w zasadzie florę Parku, fauna kryje się w gąszczu i poza kilkoma owadami niczego nie jesteśmy w stanie dostrzec. To typowe doświadczenie, które spotyka każdego wędrującego po dżungli – przewaga wrażeń dźwiękowych nad wzrokowymi. Zawsze tu słyszy bzyczenie owadów, śpiewy ptaków, odgłosy wydawane przez jakieś ssaki, ale prawie nigdy nic z tego się ni zobaczy. Podobnie jest i tu, w parku Henri Pittier. Podziwiamy więc niezwykłe, egzotyczne rośliny – epifity, liany, drzewiaste paprocie, jakieś liście monstrualnej wręcz wielkości czy jaskrawo kolorowe kwiaty.
Okazuje się, że znacznie łatwiej znaleźć jest jakiekolwiek zwierzęta na obrzeżach dżungli czy nawet ogrodach okolicznych miasteczek. Ponieważ w następnym dniu przewodnik nie przychodzi na umówione spotkanie (chyba tak mu obrzydła ta rola) decyduję się na samotny spacer. Niemka twierdzi, że okolice miasteczka za dnia jest w miarę bezpieczne, więc włóczę się po pobliskich lasach i ogrodach. W ciągu zaledwie kilku godzin eksplorowania okolic udaje mi się zobaczyć kilkanaście gatunków ptaków, bajecznie kolorowe motyle, jaszczurki i żółwie.
Nie bez powodu rejon ten ma opinię jednego z najbardziej zróżnicowanych przyrodniczo obszarów na Ziemi – ilość zarejestrowanych tu gatunków zwierząt jest wprost niezwykła. W samym Parku Narodowym Henry Pittier stwierdzono obecność 582 gatunków ptaków, 183 gatunków ssaków a poza tym wiele gadów, płazów czy owadów – w sumie żyje tutaj więcej zwierząt niż w całej Europie !
To zresztą dotyczy całej Wenezueli – to niewątpliwie kraj dla miłośników przyrody, miejsc gdzie można ją podziwiać jest tu naprawdę mnóstwo.
Zresztą ta niespotykana w Europie obfitość wrażeń jest widoczna nawet dla nie zainteresowanego przyrodą podróżnika. Nad morzem, w małym porciku Puerto Colombia pływają całe stada pelikanów, nad głowami latają papugi i fregaty a w przyhotelowym ogrodzie nektarem kwiatów żywią się barwne kolibry.
Taki mały przyrodniczy raj co możecie ocenić sami na zamieszczonych zdjęciach.