Wyjazd do Datongu. Na starcie najbardziej rozbudowany system kontroli podróżnych w jakim uczestniczyłem – pięć bramek z wykrywaczami czegoś, pełno policji, sprawdzanie plecaków. Tak wygląda wejście na perony Běijīng Huǒchēzhàn czyli po prostu Dworca Pekińskiego. Potem radosny bieg do pociągu (sprawdzanie trwa około 40 minut a pociąg odjeżdża punktualnie), kilka godzin oddechu w tzw. hard sleeper i wreszcie trafiamy do świata dalekiego od zgiełku metropolitalnego Pekinu.
Datong, duże miasto na północy prowincji Shanxi, słynące z podupadających kopalni węgła i olbrzymiego zanieczyszczenia środowiska, nie wydaje się oczywistym celem dla podróżnika. To jednak tylko wrażenie – zarówno w samym mieście jak i najbliższych okolicach są atrakcje najwyższej klasy.
Pojawia się więc pytanie. Skąd ta obfitość wyjątkowych dzieł sztuki w miejscu, które jednak położone jest na obrzeżach kraju, z dala od głównych centrów ekonomicznych i kulturowych?
Z chwalebnej przeszłości można powiedzieć – z historii tego miasta. Datong bowiem co najmniej dwukrotnie był ośrodkiem niezwykle ważnym politycznie, bo był wręcz głównym ośrodkiem cywilizacyjnym. Co prawda, co trzeba uczciwie powiedzieć (a czego bardzo nie lubią mówić sami Chińczycy) – nie była to tylko cywilizacja chińska.
Pierwszy raz pełnił funkcje stolicy bardzo dawno temu, bo aż w wieku V – wtedy to był siedzibą władców z dynastii Północnego Wei, tureckiego pochodzenia – w trudnym dla Chin okresie pierwszego rozbicia dzielnicowego. Wei wielcy admiratorzy i mecenasi buddyzmu fundowali wspaniałe świątynie i klasztory – to im zawdzięczamy Jaskinie Tysiąca Buddów w pobliskim Yungangu. Te zobaczymy dopiero następnego dnia.
Dziś zwiedzamy nieco późniejsze zabytki pochodzące z epoki kitańskiej. Wtedy, w XII wieku Chiny po raz kolejny popadły w chaos i stały się obiektem najazdów koczowników z północy. Kitanowie z dynastii Liao a potem Dżurdżeni z kolejnej barbarzyńskiej dynastii Jin panowali nad całą północą Chin a Datong był jedną z ich stolic. Ulegli kulturowym wpływom chińskim – dla koczowników z północy wyrafinowana kultura Państwa Środka zawsze miała nieodparty urok.
I zawsze to doświadczenie ich niszczyło – rozmiękczała, osłabiało, demobilizowało. A gdy już się zsinizowali to stawali się gorliwymi mecenasami sztuki – starali się w ten sposób udowodnić jak bardzo stali się już chińscy. Budowali wiec monumentalne klasztory, fundowali bogate posągi, kazali malować wspaniałe malowidła.
Klasztor Huayan był właśnie jedną z fundacji dynastii Liao – w swoich czasach był wielkim centrum buddyzmu. To piękny i rozległy kompleks budynków z XII i XIII wieku, składający się z dwóch części – Klasztoru Dolnego i Klasztoru Górnego. Ciekawszy jest Górny – w głównej Sali podziwiam potężne rzeźby arhantów i Bodhisattwów, fantastycznie rzeźbiony i malowany sufit i świetnie zachowane kolorowe freski (te już z czasów późniejszej dynastii Ming).
Klasztor Huayan, dziś starannie odrestaurowany, częściowo powrócił do swoich funkcji religijnych – podczas zwiedzania trafiam na buddyjskie modły, w których biorą udział zarówno mnisi jak i świeccy wierni. To zmiana – gdy byłem tutaj 23 lata temu był jedynie muzeum, na żadną aktywność religijną tu nie pozwalano. Czyżby Chiny wracały do religii?
Reszta miasta okazuje się być również całkiem ciekawa – włóczę się po wąskich uliczkach w dzielnicy datońskich hutongów i przypadkiem odkrywam Ścianę Dziewięciu Smoków. Budowano je na granicach miast po to aby za pomocą swoich magicznych mocy chronić mieszkańców przed złymi duchami. Te bowiem niezmiennie pragnęły przedostać się w pobliże ludzkich siedzib i tam dokuczać nieszczęsnym Chińczykom – i tu pomoc dzielnych Smoków i innych mitycznych zwierząt okazywała się kluczowa.
Wygląda więc na to, że osławiona racjonalność Hanów nie przeszkadza im jednak w twórczym wykorzystywaniu potężnych Sił Magii…
Polecam nieśpieszną wędrówkę po Datongu.