Victoria Falls. Wodospady i bungee pośród słoni

Victoria Falls – nasza zasłużona nagroda po 3 dniach jeżdżenia strasznymi zambijskimi (te są naprawdę straszne) i tanzańskimi (te są nieco lepsze) autobusami.

Co prawda hotel – jak to często w Afryce bywa – ładnie wygląda tylko z zewnątrz, ale cóż… Ciesz się tym co masz, w Afryce zawsze może być gorzej ?

Livingstone – małe miasto, które rozwinęło się jako baza turystyczna, z którego odwiedza się Wodospady Wiktorii i pobliskie parki narodowe. Bardzo zyskało na znaczeniu odkąd niepokoje polityczne w granicznym Zimbabwe skutecznie wypłoszyły stamtąd turystów. Powstały kampy, hotele (raczej nędznawe jak nasz) i luksusowe lodge, są nawet bary z jakimś ala zachodnimi fast foodami. Standard jednak pozostaje mocno afrykański – ale przecież nie dla wygody przyjeżdża się na Czarny Ląd.

Czas więc na atrakcję główną –  wspaniałe Wodospady Wiktorii. Miejsce, gdzie Rzeka Zambezi musi zmienić swój bieg – z szerokiego rozlanego na wąski, kanionowy. I tworzy potężne wodospady –  zdecydowanie największe w Afryce i drugie co do wielkości na świecie (ich jedyny rywal to Iguazu Falls). 1700 metrów szerokości (ponad półtora kilometra!) i 108 metrów wysokości, przepływ wody tak potężny, że w porze deszczowej de facto nie da się dostrzec samego wodospadu.

Jesteśmy w dobrym okresie – widoczność  mamy już znakomitą a jednocześnie jest jeszcze wystarczająco dużo wody aby móc w pełni docenić potęgę wodospadów. W pierwszym dniu idziemy zobaczyć zambijską część Parku Narodowego. Podziwiamy kilka potężnych wąwozów do których z olbrzymim hukiem spadają masy wody – tworzą one kilka wodospadów. Wodospad Tęczowy, Wodospad Wschodni i największy z nich – Wodospad Centralny. A pomiędzy nimi Wrzący Garnek – miejsce gdzie wody z dwóch wodospadów (Tęczowego i Wschodniego) wciskają się z wielką siłą do wąskiej na trzydzieści kilka metrów szczeliny skalnej. Efekt jest niesłychany – oszałamiający widokowo i ogłuszający słuchowo !

Co ciekawe pomimo masy ludzi odwiedzających Wodospady Wiktorii nie jest tu trudno spotkać dzikie zwierzęta – obserwujemy ptaki i wiewiórki i z integrujemy się z stadem pawianów czakma (Papio ursinus). Schodzimy na sam dół wąwozu – tam przyroda jest już zupełnie inna, jesteśmy w prawdziwej afrykańskiej dżungli. Jest wilgotno, gęsto i duszno. Piękne miejsce, z którego można podziwiać wodospady z nietypowej perspektywy bo od dołu.

Po południu mamy kolejną atrakcję – cześć naszej ekipy (ta odważniejsza lub mniej rozsądna) decyduje się na  tak zwane combo. Czyli trzy ekstremalne akcje proponowane w Livingstone – wszystkie korzystające z starego, brytyjskiego mostu zbudowanego jeszcze w 1905 roku.Cena jest zniżkowa i masz trzy szanse na zostanie inwalidą ?

Oczywiście kluczową atrakcją jest skok na bungee tuż nad Rzeką Zambezi (w której kłębią się krokodyle). Jak ktoś lubi tego rodzaju atrakcje na pewno będzie zachwycony – zdaniem znawców niewiele jest miejsc na Ziemi lepszych do uprawiania sportów ekstremalnych niż Wodospady Wiktorii. Koledzy byli zachwyceni, liny wytrzymały, więc ok ?

My łazimy po samym moście – wspaniałym dziele inżynieryjnym zbudowanym z inicjatywy odkrywcy i głównego inspiratora kolonizacji brytyjskiej – Cecila Rhodesa. W jego zamyśle Most na Zambezi miał być częścią wielkiej linii kolejowej, która biegnąc z Kairu do Kapsztadu stabilizować miała brytyjskie panowanie w Afryce Wschodniej. Cóż, samym mostem jeżdżą dziś pociągi – choć sama Kolej Transafrykańska (zwana też Koleją CapCai) nigdy  nie została ukończona a „wieczne” panowanie Brytyjczyków dawno temu się skończyło.

Wieczna okazuje się za to być przyroda afrykańska – tuż za mostem, już po stronie Zimbabwe spotykamy stado słoni. Spokojnie spacerują po torach kolejowych, nic nie robiąc sobie z obecności ludzi. Ciekawe doświadczenie – zachód słońca nad Wodospadami Wiktorii w towarzystwie stada słoni.