Pingyao. Zastygnięte w czasie

Pingyao – dziś małe, senne miasto (jak na chińskie standardy nawet bardzo małe –  raptem 50 tysięcy mieszkańców) – jest miejscem z wielką historią w tle.

Co ważne – nie jest to tylko opowieść zawarta w dziełach historycznych, możemy ją poczuć dosłownie, intensywnie doświadczyć odwiedzając Pingyao. Dlaczego tak jest ?

Odpowiedź jest prosta – Pingyao to jedno z najlepiej zachowanych, starych miast w Chinach. Ewenement jaki w Państwie Środka nie zdarza się zbyt często – lata najazdów, wojen domowych, rewolucji i szaleństw Rewolucji Kulturalnej zrobiły swoje. Pingyao jakimś cudem zostało oszczędzone, zachowało się w prawie nienaruszonym stanie, stanowiąc idealny wręcz przykład średniej wielkości miasta z czasów dynastii Ming i Qing.

Przyjeżdżamy tu po kilku godzinach nużącej jazdy autobusem  z Wutai, trochę zmęczeni upałem i jazdą po zatłoczonych chińskich drogach. Od razy stajemy przed typowym problemem dla każdego podróżującego w Chinach – jak odnaleźć wybrany przez siebie hotel. Na kontakt językowy nie ma co liczyć – angielskiego jak wiadomo nie zna tu prawie nikt, nasze próby powiedzenia czegoś po chińsku budzą tylko politowanie. Pozostaje pokazywanie napisanej na kartce (oczywiście pismem chińskim) nazwy przybytku, w którym chcemy spędzić noc i modlenie się aby kierowca domyślił się o co nam chodzi. Tu udało się bardzo sprawnie – przy pomocy naszych autobusowych współpodróżnych – przemiłej rodziny z Wuhanu, też zwiedzających Shanxi na własną rękę. Oni akurat znali trochę angielski, zebrany tłumek debatował gdzie może być nasz hotel i po kilku minutach urodzono wspólnie jak mamy dojechać do hotelu.

Po południu ruszamy na zwiedzanie miasta – teoretycznie niewielkiego, ale bilet wstępu (tak – to chińska specjalność, bilety wstępu do całych miast) informuje o 32 punktach jakie możemy wraz z nim zwiedzić.

Wow. Okazuje się, że Pingyao to jedne wielkie muzeum – ale żywe, zamieszkałe wciąż głównie przez lokalnych mieszkańców a nie turystów. Oczywiście coraz to więcej starych rezydencji zamienia się na stylowe hotele (my śpimy poza starym centrum – płacimy może 25% ceny), główna ulica i jej najbliższe okolice stały się już niestety jednym wielkim turystycznym straganem. Ale reszta miasta dalej żyje swoim rytmem, ludzie spotykają się w bramach starych domów, grają na ulicy w karty, madżonga czy go, wszędzie bawią się dzieci, stare babcie sprzedają jakieś pierożki i inne smakołyki. Jest pięknie.

Oczywiście zwiedzamy też konkrety – na przykład bogate miejskie rezydencje,  z których szczególnie słynie Pingyao. Nie ma chyba lepszego miejsce w Chinach aby zrozumieć jak żyli zamożni Hanowie w XVIII czy XIX wieku. Można zobaczyć co najmniej kilka takowych domów, ba nie zwyczajnych rezydencji  a olbrzymich kompleksów mieszkalnych składających się kilkunastu budynków. W każdej z nich wspaniale zdobione domy strategicznie rozmieszczone są dookoła kilku dziedzińców i dosłownie wypełnione pięknymi meblami, obrazami i innymi dziełami sztuki.

Bogactwo Pingyao nie było oczywiście całkowicie przypadkowe – przez przeszło 300 lat (od 1680 do mniej więcej 1910) miasto było ośrodkiem bankowości chińskiej, Hongkongiem czy Szanghajem tamtych czasów, siedzibą najpotężniejszych banków i instytucji finansowych Wschodu. W tym megapotęgi czyli konsorcjum bankowego Rì shēng chāng piào hào, które w szczycie swoich możliwości (czyli drugiej połowie XIX wieku) kontrolowało prawie połowę obrotu srebrem i złotem na chińskim rynku. A co za tym idzie  pokaźną część chińskiej gospodarki.  Żaden z współczesnych banków nawet nie zbliża się do porównywalnej potęgi i  skali wpływów!

Wielki bank upadł wraz z Cesarskimi Chinami – jako główny wierzyciel władców Państwa Środka związał swój los z powodzeniem Rodu Tsing. Ich upadek i ostateczne bankructwo pod koniec XIX wieku oznaczało też bankructwo Rì shēng chāng piào hào.

Dziś można zwiedzać dawną siedzibę Banku – przypominającą raczej wytworną rezydencję a nie siedzibę potężnej instytucji finansowej. Jednym, może mniej typowym elementem wystroju, są rysunki pięknych pań, jak się okazuje urodziwych kurtyzan, które były niejako „na stanie” banku. Miały za zadanie i umilanie czasu strudzonemu Zarządowi Banku, ale też dbanie o relaks ważnych gości i klientów Banku. A może nie jest to aż tak dziwne w kontekście naszych czasów? Kilka amerykańskich filmów o świecie finansjery z Wall Street (vide Wilk z Wall Street) jakoś nie daje nam tu szans na nadmierne złudzenia, że coś tu się zasadniczo  zmieniło ?