Święta Góra Wutai. Świątynie, mnisi i pielgrzymi

Góra Wutai – najświętsze miejsce chińskiego buddyzmu. Położona zaledwie kilka godzin od Pekinu, ale zatopiona w zupełnie innej rzeczywistości. Rzeczywistości uniesień religijnych, duchowości i pielgrzymiej pokory.

Przyjeżdżamy tutaj na zaledwie półtora dnia i już po chwili wiemy, że będzie to tylko pierwsze zapoznanie z Górą. I, że trzeba będzie tutaj kiedyś wrócić i spędzić znacznie więcej czasu.

Tak naprawdę Wutai to nie jedna pojedyncza góra a całe pasmo górskie, od wieków zaludnione przez buddyjskich mnichów. Na to, żeby choć pobieżnie spróbować zwiedzić najważniejsze klasztory, potrzebowalibyśmy dobrego tygodnia. Jest ich dokładnie 58 a każdy nich  to kilkanaście budynków, dosłownie wypełnionych skarbami sztuki. Od setek lat możni donatorzy wspierają bowiem zakonne społeczności żyjące w licznych monastyrach na Świętej Górze. To najświętsze miejsce chińskiego buddyzmu – tu się medytuje, modli, składa ofiary, wielbi Buddę, Bodhisattwów i całe zastępy pomniejszych bogów i świętych mężów.  Pierwsze z klasztorów  powstały tutaj już w V wieku, od tego czasu stale je budowano i rozbudowywano, powstawały kolejne kompleksy świątynne.  W szczycie swojej potęgi na Wutai było przeszło 200 klasztorów w których mieszkały tysiące mnichów !

Przybywamy tu późnym popołudniem, po kilku godzinach jazdy autobusem z Datongu. Samo miasteczko Wutai jest małe, ale pełne tańszych i droższych hoteli, knajpek i jadłodajni i oczywiście sklepików z buddyjskimi dewocjonaliami. Prawie nie ma w nim podróżnych z Zachodu – dominują pielgrzymi z Chin, Mongolii, Korei i Japonii. Dla nich to miejsce absolutnie święte, przekonujemy się o tym, gdy następnego dnia zwiedzamy świątynie i co rusz natrafiamy rozmodlone grupy pątników.

Dla mnie samego Wutai Shan to zdecydowanie najbardziej nastrojowe i tradycyjne miejsce w jakim kiedykolwiek byłem w Chinach – nic tu nie ma z sztuczności i blichtru tak często spotykanych w Państwie Środka.

Wieczór spędzamy na lokalnym targu spełniającym też rolę jadłodajni na wolnym powietrzu. Wybór dostępnych potraw – jak w dobrej restauracji, ceny – dalej targowe. Próbujemy, kombinujemy komunikacyjnie – nikt oczywiście nie mówi ani słowa po angielsku a dobrze byłoby się dowiedzieć co się właśnie zjadło ?

Zwiedzanie rozpoczynamy wcześnie rano dnia następnego. Pada deszcz, jest mglisto i wilgotna a Wutai paradoksalnie jeszcze na tym zyskuje – staje się bardziej nie z tego świata, gdzieś poza czasem współczesności.

Klasztory na Wutai to rozległe kompleksy – każdy składa się z minimum kilkunastu budynków, świątyń, mieszkań mnichów i domów gościnnych dla licznych tu pielgrzymów. Artystycznie to sztuka chińska w jej zenicie – może czasami zbyt bogata i nieco przeładowana, ale jakość wykonania i artyzm jest wręcz zdumiewająca. Zwiedzamy kilka mniejszych i większych klasztorów – tych położonych blisko samego miasteczka Wutai.

Xiantong Si zbudowany w I wieku naszej ery uważany jest za najstarszy w Chinach, obecne budynki pochodzą jednak głównie z okresu od XVI do XIX wieku. Jest naprawdę olbrzymi – na 80000 metrach powierzchni zbudowane przeszło 400 pomieszczeń! W tym trzy pawilony z okresu dynastii Ming wykonane z czystej miedzi – widomy znak bogactwa fundatorów.

Tayuan Si, jest nieco mniejszy, ale słynie za to z swojej olbrzymiej biblioteki, w której przechowywane jest ponad 20000 tomów świętych ksiąg w językach chińskim, tybetańskim i mongolskim. Nad całym kompleksem góruje zaś potężna Biała Pogoda – widomy znak lamaistycznych wpływów.

Nie mamy niestety czasu na odwiedzenie dwóch kompleksów klasztornych położonych w głębi Gór Wutai – tam można zobaczyć najstarsze zachowane budynki zbudowane z drzewa. W Nanczang Temple i Foguang Temple zachowały się drewniane hale świątyń zbudowanych w czasach dynastii Tang, w VII i IX wieku. 1200 lat temu!

Mnisi różnych obrządków to głównie Chińczycy, Tybetańczycy i Mongołowie. Wutai integruje a nie dzieli, pokazuje, że relacje pomiędzy tymi narodami bywały też przyjacielskie i nie zawsze psuła je imperialna polityka Wielkich Chin. Przyglądamy się składaniu ofiar, wsłuchujemy w dźwięki bębnów i gongów, czujemy siłę mantr wypowiadanych podczas odbywających się w świątyniach nabożeństw.

Chiński buddyzm mocno się różni od tego jaki znamy z Tajlandii czy Sri Lanki. Tam dominuje Therawada – doktryna bardziej ascetyczna i konserwatywna w obszarze ideologii religijnej. Chiny od zawsze były ostoją Mahajany, Szkoły Wielkiego Wozu, dla której kluczową postacią jest Bodhisattwa – czyli ten, który osiągnął Doskonałe Oświecenie, ale wyrzekł się Nirwany. Dla dobra Innych – po aby im pomóc w tej trudnej drodze.

Wydaje się, że taka – bardziej ludzka i mniej radykalna formuła buddyzmu możliwa była do przyjęcia dla Chińczyków. Dla racjonalnych obywateli Państwa Środka myśl, że można byłoby spędzić całe życie medytując w jaskini (czyli coś oczywistego dla pierwszych jeszcze indyjskich buddystów) była całkowicie nie do przyjęcia. Za to miłosierdzie, wsparcie, litość do biednych, opieka, troska – te wartości przyjęte zostały w VI wieku z entuzjazmem. W następnych wiekach chiński buddyzm podzielił się na kilka potężnych odłamów – Szkół (czy jak piszą niektórzy sekt) z których da najbardziej znaczących należał Amidyzm (z jego kultem Buddy Zachodu – Ambitahy), Kult Maitrei czyli Buddy Przyszłych Czasów czy wreszcie sekta Cz’an. Z niej właśnie rozwinął się później w Japonii słynny Buddyzm Zen.

Ostatecznie daje nam się odwiedzić tylko kilka klasztorów – co i tak zajmuje nam dłuuugi dzień. Męczący bo zwiedzanie odbywa się w stale padającym deszczu. No cóż to znak, że musimy tu jeszcze wrócić. Wutai warte jest nie jednej a wielu wizyt.

Cudowne miejsce ? Polecam bardzo zdecydowanie!