Gezaulole czyli czas dzikich plaż

Ostatni dzień czekania. I ostatni dzień luzu przed trzydniową podróżą w poprzek Afryki – z Dar Es Salaam do Livingstone, na same południe Zambii.

Postanawiamy odpocząć – dowiadujemy się, że kilkanaście kilometrów od Dar jest mała wioska z piękną  plażą – dziką, ale bezpieczną. Wolną od obu potencjalnych, kluczowych tutejszych ryzyk – rekinów i rabunków.

Ruszamy. Najpierw prom do Kigamboni – przeładowany, wolny i naprawdę stareńki. Potem daladala czyli lokalny minibusik  do oddalanej wioski rybackiej. Po drodze hałaśliwy porcik w Kigamboni z jego rybacko-targową aktywnością. Potem jeszcze sama wioska Gezaulole – niegdyś ważny port i emporium handlowe założone przez omańskich Arabów. To stąd ruszały karawany w głąb interioru w poszukiwaniu kości słoniowej, piór strusi i tego co zawsze było tu najcenniejsze – czarnych niewolników. Nic prawie nie pozostało z tamtego okresu – jedynie skąpe ruiny meczetu, jednego z najstarszych na wybrzeżu. Tamte czasy na szczęście minęły, oby bezpowrotnie.

Dziś wioska jest zamieszkana przez rybaków i rolników – głównie z plemienia Zarama, żyjącego tu od zamierzchłych czasów. Mają tu, tak  jak w wielu miejscach Tanzanii zresztą, tzw. cultural touristm programme – ofertę dla osób zainteresowanych życiem lokalnych mieszkańców (wspólne uprawianie pól, łowienie ryb, spanie w afrykańskich chatach, itp.). To nie dla nas, dla nas dziś Gezaulole jest jedynie miejscem, do którego przyjechaliśmy aby odnaleźć naszą dziką plażę …

Jesteśmy w końcu – tylko Ocean Indyjski, wielka plaża i my. No może jeszcze z 50 dzieciaków, ale i tak jest super ! Morze jest ciepłe, rekiny na szczęście się nie pojawiają, można pływać w spokoju. Plaża – złoty piasek, palmy i kolorowe kwiaty. Dokładnie taka jak z podróżniczych / turystycznych marzeń – sztucznych i wykreowanych, ale jednak pożądanych. Poddamy się im bez oporów i spędzimy w Gezaulole super dzień.