Dwa dni w Chipata, czyli dwa dni życia w rytmie zambijskim. Potrzebujemy tego z co najmniej dwóch powodów.
Po pierwsze musimy wreszcie gdzieś choć trochę odpocząć – podróże zambijskimi autobusami to prawdziwy hardcore. A jesteśmy już w drodze kolejne dwa dni, z przerwą na festiwal. Dłużej nie damy rady – tym bardziej, że przed nami kolejne kilkaset kilometrów do Mulanje (to w końcu aż na południu Malawi, na samej granicy z Mozambikiem).
Po drugie musimy jakoś zorganizować wyjazd do parku narodowego South Luangwa. Co w wersji indywidualnej a nie poprzez agencję turystyczną, wcale nie jest proste. Prawie nikt po prostu tak w Zambii nie podróżuje – nie więc absolutnie żadnej infrastruktury dla indywidualnych podróżnych. Możesz sobie wynająć helikopter, ale znaleźć publiczny autobus w okolice Parku – niemożliwe !
Siedzimy więc w całkiem miłym hotelu/campie prowadzonym przez jakiegoś Szkota. Ogród jest piękny, w kuchni można coś sobie ugotować, tylko w lokalnych sklepach oferta jest delikatnie mówiąc skromna. Taka zresztą, w mojej ocenie, jest wszędzie w Subsaharyjskiej Afryce, może poza niektórymi afrykańskimi stolicami. Ludzi na Czarnym Kontynencie stać naprawdę na niewiele, toteż i mało co jest sprowadzane z zagranicy. A lokalnych produktów po prostu nie ma. Jeśli już coś się znajdzie w sklepie to cena jest z 3 razy wyższa niż w Zachodniej Europie – w Chipata mieli np. puszki tuńczyków za jedyne 6$ od sztuki !
Pozostają jakieś warzywa i owoce z targu, ale i z tym tu jest bida – to nie bogactwo azjatyckich bazarów czy nawet całkiem konkretna oferta Zanzibaru czy Dar es Salam.
Wniosek – Afryka to nie kontynent dla smakoszy. No chyba, że ktoś lubi bardzo zdecydowane smaki, np. szczurów leśnych czy małp. Tzw. bush meat to wszędzie w Afryce wielki przysmak.