Llanos – kraina wielkiej wody, część I

Rano nasz nocleg na Llanos okazuje się tylko nieco mniej traumatyczny – co prawda ilość insektów po nocnym polowaniu wyraźnie zmalała, ale za to można całościowo ocenić jakość naszego „hotelu”. Agroturystyka w wydaniu wenezuelskim to kilka bardzo prostych, betonowych domków z mocno już zdezelowanymi łóżkami. Łazienka jest na szczęście czysta, choć każda aktywność higieniczna odbywa się w towarzystwie kilku dorodnych ropuch …

Reszta oferty okazuje się być jednak znacznie lepsza – gospodarze są przemili, choć troszkę nie rozumieją naszego nocnego wzburzenia. Karaluchy i skolopendry to tutaj przecież standard, nie widzieli powodu żeby coś z nimi zrobić przed przyjazdem gości. Bardzo się starają – jedzenie jakie dostajemy jest naprawdę super, wszystko świeże, smaczne i ekologiczne. Warzywa i owoce z ich ogrodów, ryby z rzeki i oczywiście słynna, tutejsza wołowina.

Plan atrakcji też jest bogaty – w końcu nie mamy tutaj odpoczywać a poznawać dziką przyrodę. W tym obszarze żadnego zawodu nie było – Llanos to taka południowoamerykańska wersja Serengeti, dzikie, pełne zwierząt miejsce. Oczywiście inaczej niż w Afryce nie dominują tu wielkie ssaki – to kraina gadów, ptaków i ryb.

Llanos to obszar rozległych sawann zajmujących około jednej trzeciej powierzchni Wenezueli – przez wiele lat w ogóle nie był znany i odwiedzany przez obcokrajowców. Pod koniec XIX wieku stał się on ważnym miejscem wypasu bydła, powstały tutaj olbrzymie rancha, a prowadzona ekstensywnie gospodarka paradoksalnie pozwoliła na uchronienie tutejszej przyrody przed większą dewastacją. Do dziś nie jest to park narodowy, ale ilość spotykanych tu zwierząt naprawdę oszołamia – pod tym względem w Ameryce Południowej tylko brazylijski Pantanal może z nim rywalizować. Oczywiście dżungla amazońska jest bogatsza pod względem ilości żyjącej w niej gatunków – ale (jak pamiętam z Ekwadoru) nie jest w niej łatwo cokolwiek zobaczyć. To zresztą stała zasada obowiązują wszędzie – tutaj, w Afryce czy na Subkontynecie Indyjskim – optymalnym miejscem do obserwowania dzikich zwierząt są trawiaste sawanny.

Llanos nie są zresztą typową sawanną, mało jest tutaj dużych drzew, za to obszar jest skrajnie podmokły, w zasadzie przez połowę roku to olbrzymie bagna, ponoć największe na świecie. Dlatego chyba lepiej jest porównywać Llanos nie z Serengeti a Okawango – wielkie trawiaste obszary zalewowe.

My trafiamy pod koniec pory deszczowej, już specjalnie nie pada, ale wody jest wszędzie jest dużo. Ma to swoje zalety – łatwiej się poruszać łodziami no i jest wyjątkowo pięknie, ale za to dużo trudniej wytropić jest niektóre zwierzęta.

Rano ruszamy łodzią w dół  rzeki – mamy szukać delfinów rzecznych i  żółwi matamata. Pierwsze spotykamy tuż obok hotelu – inia amazońska (Inia geoffrensis), bo tak się ten ssak nazywa jest jednym z trzech gatunków żyjących jeszcze delfinów słodkowodnych (pozostałe to delfin mały żyjący w La Plata, suzu żyjący w Gangesie i Indusie, delfin chiński już niestety wyginął). Inie są bardzo ruchliwe i w zasadzie nie da się im zrobić zdjęcia, ale dostrzegamy ich charakterystyczne szaro-różowe ubarwienie. To duże zwierzę dochodzące nawet do 2,5 metra wielkości, nie musi więc obawiać wszechobecnych tu kajmanów.

Po emocjonującym wstępie ruszamy dalej i robi się jeszcze ciekawiej – wszędzie są setki ptaków – czapli, ibisów, kormoranów, wężówek i zimorodków. Kilka zaobserwowanych gatunków jest naprawdę wyjątkowych – wspaniałe, kolorowe papugi, ary czerwone (Ara macao) należą do najpiękniejszych ptaków jakie kiedykolwiek oglądałem. Jeszcze ciekawszy jest kolejny przedstawiciel awifauny, którego  udaje się nam zobaczyć spotykamy – przedziwny hoacyn (Opisthocomus hoazin). To jedyny gatunek ptaka, którego pisklęta mają na skrzydłach pazury, za pomocą których wspinają się po drzewach, w czym niezwykle przypominają wymarłego praptaka Archeopteryxa. Żołądki zaś hoacyny mają podobne do krów i innych przeżuwaczy i podobnie jak one rozkładają w nich  pokarm roślinny (stąd też i pachną jak krowy – czuć od nich zapach kiszonki ).

Na ptakach fauna się nie kończy – królem Llanos jest dziś kajman okularowy (Caiman crocodilus), wielki groźny gad. Niestety jego większy krewniak czyli krokodyl z Orinko został latach dwudziestych prawie całkowicie wybity. Za to kajmanów są  tu naprawdę setki – pływające w wodzie, wylegujące się na brzegu czy skradające po zdobycz w wysokich trawach.

A to nie koniec naszych interakcji z gadami !

Po drzewach łażą wielkie iguany, na wpół zatopionych pniach wygrzewają się żółwie a z gałęzi pod którymi przepływamy łodzią zwisają węże …

Przewodnik straszy nas, mówiąc, że to jakiś jadowity gatunek, ale na szczęście okazuje się  to nieprawdą. To tylko boa leśny (Corallus hortulanus), co prawda dusiciel, ale raczej niegroźny dla ludzi.

Dominującym ssakiem Llanos jest zaś największy gryzoń świata  – kapibara wielka (Hydrochoerus hydrochaeris), która bardziej niż swoją krewniaczkę mysz przypomina małą świnię. Wagowo też jest zresztą bliższa trzodzie chlewnej – samce kapibar ważą nawet 65kg. To zupełnie nieprawdopodobny wynik jak na gryzonia ! Spotykamy kilka stad tych miłych zwierząt, zawsze prowadzonych przez dominującego samca. Nie udaje nam się jednak niestety zobaczyć innych niezwykłych mieszkańców Llanos: jaguarów, mrówkojadów wielkich czy też pancerników.

Docieramy w końcu do zakola rzeki – tu nasz przewodnik tutaj ma wyłowić z rzeki żółwie matamata (Chelus fimbriatus). Udaje się mu się to ostatecznie po kilku próbach, wygląda pokaz jego sprawności fizycznej z której jest tak dumny. Żółwie są niezwykłe, przypominają prehistoryczne gady, ale podczas ich podziwiania trzeba uważać bo mogą nieźle ugryźć.

Wycieczka okazuje się więc w pełni zrealizowana i naprawdę fascynująca – Llanos to absolutny raj dla miłośników zwierząt. A czekają nas jeszcze prawie dwa dni atrakcji…