Lake Ziway jest pierwszym w ciągu kilkunastu jezior etiopskiej części Wielkiego Rowu Afrykańskiego, tym położonym najbliżej od Addis. Co zaskakujące jest też najmniej znane i najrzadziej odwiedzane przez podróżników. Szkoda bo jest ono bardzo łatwo dostępne z Addis Abeby, to raptem kilka godzin samochodem czy autobusem.
Ziway jest na pewno bardzo ciekawe przyrodniczo, chociaż faktycznie brak mu spektakularnego położenia jeziora Abbaja czy Czamo. Nad to jezioro przyjeżdża się głównie po to aby oglądać ptaki (tych są naprawdę setki czy tysiące nawet) oraz liczne tu stada hipopotamów.
Kulturowo to też miejsce bardzo interesujące, żyjąca tu społeczność – lud Zaj to potomkowie uciekinierów, którzy w czasach muzułmańskich najazdów w XV wieku schronili się na licznych na jeziorze wyspach. Ponieważ ich wrogowie, Somalisi i Oromo nie umieli używać łodzi i bali się wody Zaj żyjąc na wyspach byli całkowicie bezpieczni. Jednocześnie jednak na przeszło 300 lat zostali odizolowani od głównego nurtu życia Etiopii – żyli w pełnej kulturowej izolacji. Zbudowali na wyspach jeziora Ziway wspaniałe klasztory, ukształtowali tarasowe pola uprawne no i przede wszystkich wyspecjalizowali się w połowach ryb. Dopiero, gdy w 1886 przybyły tu wojska cesarza Etiopii Menelika mogli opuścić wyspy i wrócić na stały ląd.
Przyjeżdżamy nad Ziway wcześnie rano, jesteśmy tak padnięci po dwóch nieprzespanych nocach, że bardzo powoli zbieramy się do jakiejkolwiek aktywności. Toczy się tutaj spokojne, wiejskie życie – mężczyźni czyszczą sieci i oprawiają ryby, kobiety gotują i piorą w jeziorze, dzieciaki kapią się i szaleją w wodzie. Wszędzie – zarówno na brzegu jeziora jak i w okolicznych zagajnikach są setki ptaków. Turystów nie ma, ale pewnie czasami tu przyjeżdżają bo oferta wynajmu łodzi pojawia się prawie natychmiast. Pierwsza próba wypłynięcia na jezioro małą łodzią po chwili kończy się fiaskiem – łódź przecieka i nie ma szans aby dotrzeć nią gdziekolwiek. Płyniemy ostatecznie większą łódką, początkowo na pobliską wysepkę, na której oglądamy klasztory zbudowane w czasach izolacji społeczności Zaj. Skromne, ale z ładnymi freskami – tu czuć już ducha dawnej Etiopii.
Nie mamy niestety czasu na dłuższą wyprawę i zobaczenie klasztorów na dalej położonych wyspach, za to docieramy na Bird Island miejsca, gdzie gniazdują setki ptaków – kormoranów, czapli, wężówek. Istny ptasi Armagedon – ścisk, hałas, walki o miejsce. Raj dla ornitologa – w kilka minut dosłownie zobaczysz tyle samo gatunków ptaków co czasami przez cały rok w Polsce.
Kolejny punkt naszej małej wycieczki to miejsce, gdzie pławi się w wodzie całe stadko hipopotamów – do nich nie podpływamy zbyt blisko pamiętając, ze to najniebezpieczniejsze zwierzęta Afryki. W końcu to właśnie zabijają najwięcej ludzi na Czarnym Kontynencie, dalece w tych statystykach wyprzedzając lwy czy słonie. Szczególnie niebezpieczne są dorosłe samce, jako iż mają silny instynkt terytorialny i bardzo źle reagują na każde naruszenie ich granic. Widząc nas groźnie buczą, szczerzą potężne zęby i próbują nas dogonić. Szybko odpływamy – nawet nasza motorowa łódź zostałaby przez nie łatwo wywrócona. Teraz widać jak głupim pomysłem byłoby przypłyniecie tu małą łódką, ryzyko byłoby naprawdę ogromne.
Wysyceni sztuką i przyrodą wracamy do portu…