Ufff. Naprawdę gorąca. Wybraliśmy kiepski termin na odwiedzenie tego miejsca – jest ponad 40 stopni. To surowa kraina – lata należą tu do najcieplejszych w całych Chinach, zimy z kolei są długie i mroźne. Amplituda temperatur jest naprawdę imponująca: od minimalnych -29°C do maksymalnych 48°C – czyli prawie 80° różnicy !
To wynik położenia geograficznego – Kotlina Turfańska, jest tak naprawdę bezodpływowym obszarem, rowem pomiędzy wysokimi górami, tektoniczną szczeliną. To jedno z najniżej położonych miejsc na świecie – czwarte po Morzu Martwym i Jeziorze Galilejskim w Izraelu / Jordanii oraz Jeziorze Asal w Dżibuti. W efekcie mamy klimat skrajnie kontynentalny, suchy i bardzo surowy. A wszędzie dookoła potężną pustynią Takla Makan. W takim położeniu geograficznym bycie oazą zaczyna nabierać znaczenia strategicznego. Ale o tym później…
Żeby docenić zmienność tutejszych temperatur trzeba być tu przez cały rok. My mamy konkretny upał przez calutki dzień, no może poza krótkimi chwilami o poranku. Wtedy ruszamy z większa werwą do zwiedzania samego miasta i jego okolic. Aż do momentu, gdy wyczerpani padamy i musimy się gdzieś schronić w cieniu.
O zamierzchłej historii Turfanu trochę więcej będzie w następnym artykule, niejako przy okazji zwiedzania dwóch starożytnych, opuszczonych miast – Gaochangu i Jiaohe. Teraz skoncentruję się na teraźniejszości i mniej odległej przyszłości Kotliny Turfańskiej.
Powstaje pytanie. Po co tu w ogóle przyjeżdżać? Jakby nie patrzeć to strasznie daleko – i od Polski i od Pekinu …
Po pierwsze dla owoców.
Turfan słynie bowiem nie tylko z upałów, ale też i najsłodszych na świecie winogron i arbuzów. Jak uparcie twierdzą mieszkańcy Turfanu tutejsze winogrona są tak słodkie, że wręcz idealnie nadają się na robienie z ich na rodzynek. Winogrona są zbierane późnym latem a potem suszone w specjalnie do tego celu budowanych pomieszczeniach zwanych chunche. W zasadzie przy każdym wiejskim gospodarstwie w Kotlinie Turfańskiej możesz je zobaczyć.
Dostajemy więc nieskończoną ilość ofert zakupu rodzynek w dziesiątkach rodzajów i na nic zdają się nasze wyjaśnienia, że mamy jeszcze przed sobą kilka tysięcy podróży. Nieco obrażeni sprzedawcy zawsze z naciskiem informują – „najlepsze na świecie”. Jak można odmówić takowego zakupu?
W Turfanie jeszcze wyraźniej niż w Dunghuangu czujemy ducha Azji Środkowej – tutejsi ludzie są żywsi, bardziej ekspresyjni niż Chińczycy, ale też i stają się czasami zdecydowanie bardziej natarczywi. Znają też ku naszemu zdumieniu po kilka, kilkanaście zwrotów po angielsku (stąd owe „best in world” w ich wersji angielskiego). Jak się okazuje znajomość angielskiego jest ja najbardziej możliwa w Państwie Środka. Czego się bowiem nie robi dla osiągnięcia sukcesu handlowego ?
Tradycja zobowiązuje – Turfan zawsze był miastem kupców, wielkim emporium handlowym na Jedwabnym Szlaku, gościnną oazą pośród pustyń. Dziś dalej jest tu miło, bardziej swojsko – ekspresyjność turfańskich Ujgurów przypomina mi moją ulubioną Turcję.
Jeździmy po Kotlinie dwa pełne dni – zwiedzamy starożytne miasta (o tym później) i eksplorujemy system dawnych, podziemnych kanałów nawadniających karez – dziś zamieniony na nieco kiczowatą atrakcję turystyczną (ach te panie w ludowych, ujgurskich strojach zawsze gotowe do tańca )
Rano i wieczorem (oświetlenie!) podziwiamy najwyższy w Chinach minaret, zbudowany z glinianych cegieł. Emin Minaret ma bagatela 44 metry i przypomina budowle Buchary i Chiwy – jest pięknie zdobiony, lekki i monumentalny jednocześnie.
A w szczycie upałów chowamy się w Dolinie Winogron, gdzie przysypiamy, jemy i pijemy pod żywymi, winogronowymi, baldachimami. A nad nami płoną Płomienne Góry – kolorowe, czerwone niczym ogień.
Jest miło. Bez jakiejś zabytkowo-przyrodniczych superatrakcji i nadmiernych ekscytacji, ale po prostu relaksacyjnie.