Fete de Vodun trwa przez cały dzień. Od rana zbierają się początkowo dziesiątki a potem już setki ludzi – podekscytowanych Świętem i pięknie ubranych w tradycyjne stroje. Przybywają też z czasem oficjele i goście z zagranicy, pojawiają się stosunkowo liczni ekspaci i turyści. Cała ta oficjalność jest jednak tylko fasadą – Fete de Vodun jest prawdziwie tradycyjną ceremonią a raczej ciągiem ceremonii.
Najważniejszymi jej uczestnikami są Królowie wraz ze swoimi licznymi dworami. W Beninie system władzy jest niejako podwójny – z jednej strony mamy normalną administrację rządową i regionalną, wybieralny parlament i prezydenta. Utrzymał się jednak cały tradycyjny układ władzy – mamy Królów Quidah, Allady, Abomay-Calvi, Porto Novo, Ketou i szereg innych. Każdy z nich ma swój pałac, świątynię Vodun z kapłanami, Święty Las i rzecz jasna dwór. I każdy przybył na Fete de Vodun – możemy więc podziwiać Królów i Królowe w całej ich wspaniałości, ubranych w przebogate szaty, z najprawdziwszymi złotymi koronami na głowach, wręcz obwieszonych grubymi złotymi łańcuchami i bransoletami.
Obok nich w ceremonii uczestniczą liczni kapłani i kapłanki Vodun i równie liczne fetysze – dookoła nich co chwilę obywają się transowe ceremonie budzące wielkie emocje u wiernych wyznawców. Co ciekawe podobnie jak podczas ceremonii Marii Lionzy (które kilka lat wcześniej oglądałem w Wenezueli) bardzo liczni pośród medium i kapłanów są transwestyci. Pewnie i tutaj ich tożsamościowe niedookreślenie zwiększa ich zdolność doświadczania transu i nawiązywania kontaktów z duchami.
Całe święto ma tez charakter wspólnej zabawy – jest bardzo głośno, słychać transową muzykę, obficie leje się też lokalny alkohol. Pojawiają się zespoły bębniarzy (to również uświęcona aktywność) nadający rytm ceremoniom i obrzędom. Gdzieś na prowizorycznej scenie prezentują swoje umiejętności tancerze, akrobaci i postacie w maskach.
Wreszcie zjawiają się Zangbetos i Egunguns – strażnicy ortodoksji i moralności, zaciekli wrogowie wiedźm i czarowników. Budzą oni rzecz jasna należny respekt – każdy z zgromadzonych wie, że im akurat to nie należy wchodzić niepotrzebnie w drogę. Nawet Królowie podchodzą do Zangbetos i Egunguns z pewną rezerwą – choć przecież moce magiczne Władców nie należą do słabych. Niektóre z nich okazują się być zresztą całkiem kłopotliwe. Dowiadujemy się od uczestników Święta, że władca Quidah musi cały czas kryć oczy za ciemnymi okularami (albo nosi coś w rodzaju woalki) – znany jest bowiem z tego, że może zabijać wzrokiem.
Bardzo więc uważam aby podczas robienia mu zdjęcia pod żadnym pozorom nie spojrzeć mu w oczy – ma co prawda ciemne okulary, ale nie jestem na 100% pewny czy jego Ray-Bany są w stanie pokonać magiczną moc ?
W miarę upływu czasu impreza coraz to bardziej się rozkręca i powoli przenosi na pobliską plażę. Licznie obecni tam Benińczycy składają ofiary ku czci przodków. Tych co zostali wywiezieni na statkach niewolniczych do dalekiej Ameryki. Tych Co Nigdy Nie Wrócili.
To przejmujące doświadczenie – kobiety tańczą i śpiewają, leje się alkohol, w piasku zakopywana jest sól i inne dary, które zabiera wzburzony Atlantyk. Jest w tym i smutek i jakiś nadzieja, że gdzieś daleko żyją krewni tych co ocaleli, tych zostali tu w Beninie. W obrzędach uczestniczą potomkowie niewolników z Brazylii i Karaibów, którzy też są wyznawcy jakiś tamtejszych wariantów voodoo. Dziś to właśnie ta tradycja religijna staje się ważnym symbolem ich więzi z ziemią przodków. Taka też też istota i rola Fete de Vodun – ma przypomnać o przeszłości, zarówno jej dobrych jak i złych aspektach.
Fete de Vodun – w mojej ocenie jedno z najniezwyklejszych świąt na Ziemi.
Jeśli będziesz w Beninie 10 stycznia koniecznie weź w nim udział.