W naszej afrykańskiej wyprawie przyszedł czas na raj.W pełni sobie na na niego zasłużyliśmy. Kilka tysięcy kilometrów w hardcorowych afrykańskich autobusach. Podśmierdliwe hotele (czy to w ogóle były hotele?). Jedzenie, poza nielicznymi wyjątkami, w wersji brejosyf. Czyściec i piekło w jednym.
Więc teraz dzień w krajobrazie jak z reklamy Bounty czyli w Menai Bay. Tu dygresja – czy zwróciliście uwagę, że w folderach turystycznych określenie „rajska wyspa” zaczyna być zastępowana „niczym z reklamy Bounty”. Może to znak czasów – teraz standardy raju wyznacza reklama batonika ?
Ale wracamy do Menai Bay. Jedziemy tam z Stone Town, najpierw około 40 kilometrów busikiem do małej rybackiej wioski Unguja Ukuu a stamtąd już łodzią na mały, koralowy archipelag. To Morski Park Narodowy, jeden z najlepiej przyrodniczo zachowanych obszarów na wodach Zanzibaru. Żyje tu pełno zwierząt – ryb, żółwi morskich, ptaków i delfinów. I co dla nas ważne są tu świetnie zachowane i mało zniszczone rafy koralowe.
Dopływamy. Wow. Menai Bay naprawdę robi wrażenie. Łachy piasku tworzą mini plaże, zalewane i odsłaniane przez morze. Morze najbardziej błękitne z tych, które wiedziałem. No może czasami zielono-błękitne, ale efekt przez to jest jeszcze lepszy. Do tego słońce, niebieskie niebo i małe chmurki. Serio jak z reklamy. Aż wydaje się to nierzeczywiste – zwłaszcza w kontekście naszych ostatnich 4 tygodni w afrykańskim interiorze.
Snorkelujemy, kąpiemy się w ultra-błękicie, wylegujemy na złotych plażach. Dostajemy też lunch z świeżo złowionych ryb i owoców morza upieczonych na zaimprowizowanym palenisku.
Jest super!
Lenię się i czuję jak w najlepszym, turystycznym raju (i to takiego z wyżej półki cenowej, w którym nigdy jeszcze nie byłem) czego się wcale nie wstydzę, bo zasłużyłem sobie na to będąc w czyśćcu zambijskich autobusów. ?