Marrakesz to Dżami el-Fnaa. Tak można w każdym razie wnioskować wczytując się w relacje podróżników i opisy w przewodnikach. Fakt – nie da się zignorować tego miejsca. Pomimo komercjalizacji, nachalności sprzedawców i tłumu turystów. Dżami el-Fnaa to jednak dalej serce miasta – nieprzypadkowo zresztą podwójnie wpisana na listę UNESCO (jako miejsce i Arcydzieło Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO). Opisywać go nie ma sensu – każdy ma trochę inne odczucia, co trzeba przyznać – zawsze intensywne. Dżami el-Fnaa i zachwyca i intryguje i momentami też skrajnie irytuje.
Ale trzeba tu być i pobyć trochę czasu.
Dalej zaś rozciąga się bazar – olbrzymi, głośny, kolorowy. Jak ktoś lubi handlowy aspekt życia – będzie w raju, jak nie to ma mały problem. Marrkeskie suki zajmują kawał miasta, nie da się przejść przez nie chyłkiem – nawet nic nie kupując wchodzi się w intensywną interakcję z dzielnymi handlarzami. Dla nich po prostu nie ma osób nic nie kupujących, są tylko tacy jeszcze nie przekonani do zakupu ?
Wersją optymalną jest cieszyć się pięknem tego miejsca, jego kolorami, zapachami i dźwiękami. Bawić klimatem dawnego suku i… zachować odrobinę dystansu. Przyznam, że mi się tu podobało – przypomniało mi moje studenckie wyjazdy na Bliski Wschód i wspaniałe bazary Istambułu, Aleppa, Kairu, Isfahanu czy Starego Delhi. Podsumowując – nie ma tu co liczyć na jakieś wielkie okazje, ale też i nie ma co się napinać – to nie parada oszustów, to wyrafinowany teatr, prawdziwa impresja handlowa…