Cztery dni na Karakorum Highway: wąska droga nad przepaściami, dookoła nas potężne szczyty Pamiru i i Karakorum. Jedna z najbardziej niezwykłych podróży jaką można odbyć podróżując zwyczajnym, rejsowym autobusem. I nie wydając na to góry pieniędzy, choć odrobinę ryzykując. No może nieco bardziej niż odrobinę.
Karakorum Highway (w skrócie KKH) to droga prawie wykuta, wręcz wyrąbana poprzez najpotężniejsze góry na Ziemi – zaczyna się na Wyżynie Tybetańskiej, potem przebija się przez olbrzymie masywy Kunlunu, Pamiru i Karakorum.
1300 kilometrów – od Kaszgaru w chińskim Turkiestanie do pakistańskiego Abottabadu, po drodze klika wielkich przełęczy,w tym jedna z najwyższych na świecie, dostępnych dla komunikacji publicznej – Khujerab Pass (na wysokości bagatela 4693 metrów!).
Startujemy w Kaszgarze, ruszamy wcześnie, mamy bilet bezpośrednio do Passau w Pakistanie, przed nami pełne dwa dni podróży. Chiński autobus wypełnia się głównie miejscowymi, turystów (nawet chińskich) w zasadzie nie ma, widać, że sytuacja polityczna w Pakistanie skutecznie zniechęciła ich również do tej trasy.
Początkowo góry wydają się nieco odległe, ale już po 80 kilometrach wjeżdżamy w kanion rzeki Ghez – kolorowe skały robią na nas wielkie wrażenia. Potem robi się jeszcze ciekawiej, masywy Chakragil i Kongur Tagh (7649m), potężna pokryta lodowcami Mustagh Ata (7509m, to już Pamir!), bajecznie piękne jezioro Karakul położone na wysokości 3600 metrów. Tam spotykamy stada jaków, baktrianów i kóz należące do kirgiskich koczowników. To ich kraj, autonomiczny region Kizilsu, Kirgizi mieszkają tu w swoich jurtach od setek lat, dzielnie znosząc skrajnie surowy klimat i wymogi tak dużej wysokości.
Dla nas okazuje się być to bardzo trudne – noc w hotelu w Tashkurgan, na wysokości 3094 metrów jest prawie nieprzespana, tak właśnie objawia się choroba wysokościowa. Ciężko też się chodzi, nosi plecak, rozrzedzenie powietrza i mniejsza ilość tlenu dają się mocno we znaki. Największa wysokość jest jednak jeszcze przed nami (na szczęście będziemy tam krótko) – autobus mozolnie wspina się na Khujerab Pass, gdzie w środku niczego jest nieco surrealistyczna granica chińsko-pakistańska.
KKH ma wielkie znaczenie polityczne i strategiczne: połączyła w końcu dwóch wielkich sojuszników – Pakistan i Chiny, pozwalając na osaczenie wspólnego wroga czyli Indii. Co szczególnie ważne Karakorum Highway przebiega bowiem poprzez rejony, do których rząd w Delhi do dziś rości sobie prawa. Tak zwane Północne Terytoria Pakistanu to w rozumieniu Hindusów w gruncie północne rubieże Kaszmiru czyli tak naprawdę integralny obszar Republiki Indii. Dziś bezprawnie okupowany przez Pakistan. Oczywiście rząd w Islamabadzie ma na ten temat dokładnie odwrotne zdanie – to Hindusi są agresorem, który podstępnie najechał i zajął muzułmański Kaszmir.
Ten spór wydaje się nie do rozwiązania – kolejne trzy (w zasadzie cztery licząc tą najnowszą z 1999 roku) niczego nie zmieniły. Chiny z kolei obawiają się indyjskich intryg w Tybecie i podsycania tam tendencji niepodległościowych, choć same w gruncie rzeczy nieustannie spiskują przeciwko Indiom (np. w Nepalu, w Bhutanie, na Sri Lance czy wspierając maoistyczne rebelie w samych Indiach).
Stąd też pewnie tak nachalna demonstracja siły na samej granicy – wielkie flagi, wypisane na skałach hasła, całkowicie nieprzydatne budynki. I wszędzie pełno wojska – zarówno pakistańskiego jak i chińskiego. Zastanawiamy się jaką męką musi być stacjonowanie tutaj dla żołnierzy pochodzących z odległych regionów Pakistanu czy Chin. Potężna wysokość, mało tlenu, ciągłe zimno, izolacja. Ciężki jest żywot żołnierza skazanego na udział w imperialnej rywalizacji.
Z samej granicy mamy już tylko kilkugodzinny zjazd do Doliny Hunzy przez hałaśliwe i oblężone przez pakistańskich kierowców ciężarówek Passau, gdzie musimy znaleźć jakiś transport do Hunzy. Droga staje się węższa i pełna dziur a przepaście naprawdę przepastne. Zmiana środka transportu w Passau nie wychodzi nam na dobre – w miarę przyzwoity chiński autobus, prowadzony przez stonowanego pana kierowcę zastępujemy zdezelowanym busikiem kierowanym przez szaleńczego miłośnika wyścigów górskich.
Szalony pakistański kierowca jedzie prawie 100km na godzinę, wyprzedza inne samochodu na trzeciego, nie zwalnia na zakrętach. Co na tej wysokości i na drodze, która jest tak naprawdę wąską asfaltową dróżką, wykutą w skałach tuż nad potężnymi przepaściami jest aktem czystego idiotyzmu. Wytrzymujemy kilka minut, robimy awanturę (co tylko nakręca obłąkanego kierowcę), w końcu wysiadamy. Do Hunzy dojeżdżamy wynajętym samochodem – drożej, ale w miarę bezpiecznie.
Czas na odpoczynek w Shangri La.