Monkey Bay i Nkhata Bay – dwie miejscowości wypoczynkowe(?) na Jeziorem Malawi. W szumnych opisach przewodników „backpackers Mecca” , afrykańska odpowiedź na Katmandu, Goa lub Marrakesz i sobie jeszcze wymyślimy. Generalnie – miejsce do tzw. czilałtowania się
Refleksja – jakie miejsce, taki i chillout. Ten tutaj, nad Jeziorem Malawi ma zdecydowanie afrykański posmak. Reasumując – widoki są istotnie wspaniałe, plaże piaszczyste i piękne a woda w jeziorze przejrzysta. Tylko, że kąpać można się na własne ryzyko, ale o tym więcej w następnym artykule.
Hotele są (co w Malawi nie jest takie oczywiste), ba jest ich nawet całkiem dużo. Te lepsze są rzecz jasna odpowiednio drogie i na swój sposób luksusowe, w dużym kontraście do samych miejscowości – niczym nie wyróżniających się na tle całego Malawi. W mojej ocenie kiepsko to bowiem wygląda – enklawy europejskiego, wysokiego standardu otoczone przez przytłaczającą afrykańską biedę. Tu nad Jeziorem Malawi wyraźnie to widać – co bardziej atrakcyjne miejsca są systematycznie wykupywane przez Białych – Europejczyków czy licznych na południu Afryki mieszkańców RPA. Sami tuziemcy są w tylko w roli pracowników – czasami próbują robić małe interesy, wynajmują łódki czy prowadzą małe sklepiki z sztuką afrykańską.
Tym samym – tutejszy klimat backpaperski ma mocno kolonialny posmak. To bardziej szafarz niż realność – kosztowny zbytek z pozorami luzu. Wobec tego (i zaporowych cen oczywiście ) zostajemy w gorszych przybytkach noclegowych – i tu mamy dwie możliwości. Albo coś ala enerdowski akademik w tropikach czyli 6-osobowe pokoje z piętrowymi łóżkami – to wersja w Monkey Bay. Albo wersja bungalow-buda dla psa, czyli coś co ma być bungalowem a ma może 4 metry powierzchni, w której mieści się tylko łóżko. To wersja noclegu z Nkatha Bay. Mniejsze pokoje hotelowe(?) są chyba tylko w Hongkongu lub Tokio, no ale tam tłumaczą tu ceny nieruchomości. Tu decyduje chyba koszt zbudowania czegokolwiek – paradoksalnie wyższy niż w Europie. Za to widoki w obu miejscach są piękne i to szczerze doceniamy.
Jedzenie jest też znakomite (jak na Centralną Afrykę) – solidne porcje świeżo złowionych i zgrillowanych ryb. Plus dobre i zimne piwo. To zaliczamy na plus wersji Katmandu czy Goa Afryki. Do tego nieco odleciani ekspaci, których tu spotykamy – tacy, którzy wiedzeni wizją ciągłego chilloutu utknęli tu na całe lata.
My zostajemy na krócej, raczej po coś niż dla samego chilloutu. Albo, tak jak w Monkey Bay, staje się ona dla nas bazą do zwiedzania okolicy – pięknego Cap Maclear i Parku Narodowego Jeziora Malawi. Albo, jak w Nkhata Bay – okazuje się ona jedynym zdatnym do odpoczynku miejscem na długiej trasie z południa Malawi do Dar Es Salaam.
Tak więc doceniam oba miejsca – ale nie roli afrykańskiego Goa czy Katmandu jednak bym im nie przypisywał.