Elmina Bakatue to jeden z najbardziej barwnych festiwali w jakich kiedykolwiek udało mi się do tej pory uczestniczyć.
To właśnie z jego powodu wybraliśmy ten termin wyjazdu do Ghany – wiedzieliśmy, że właśnie zwyczajowo odbywa się on gdzieś przełomie czerwca i lipca.
Zaczniemy od próby zrozumienia idei tego niezwykłego święta Elmina Bakatue. Potem trochę moich wrażeń – choć tutaj chyba najlepiej bronią się zdjęcia – trudno bowiem opisać taką feerię barw.
Czym więc jest Elmina Bakatue ?
Po pierwsze to swoiste dożynki w wersji ghańskiej. Obrzędy mające na celu podziękowanie za obfite zbiory i prośbę do Bogów o równie udany następny rok. Różnica polega na tym, że zbiory w Elminie to… ryby, dominuje tu społeczność rybaków a od tego jak udadzą się połowy zależy przyszłość całego miasta. Stąd też i formuła samego Festiwalu – odbywa się on w pierwszy poniedziałek i wtorek lipca, na początku pory deszczowej. W pierwszym dniu składane są dary Bogom i duchom przodków, kapłani i kapłanki odprawiają rytuały dziękczynne i przebłagalne. Proszę o Bakatue czyli „osuszenie” laguny – obfite połowy przez następne miesiące.
Po drugie – ten aspekt wybrzmiewa szczególnie mocno w drugim dniu festiwalu – to obrzędy mające na celu integrację całej lokalnej społeczności. Świętuje się bowiem też wtedy rocznicę założenia samej Elminy i prosi Bogów o opieką nad samym miastem oraz jego mieszkańcami. W wielkiej procesji prowadzonej przez Króla Elminy (czyli Głównego Wodza) idą wszyscy okoliczni wodzowie wraz z swoimi dworami, kapłani i kapłanki, członkowie tajnych stowarzyszeń Asafo i co znaczniejsi mieszkańcy miasta. Niesione są dary – specjalnie przygotowane na te obrzędy potrawy z jamsów i jajek dla opiekuńczych duchów i Bogów w tym tego najważniejszego – Nana Brenya, Boga Laguny.
Uczestniczymy w drugim dniu Święta – miasto jest odświętnie ozdobione a po ulicach chodzą przebrani ludzie. Udaje mi się dotrzeć do miejsca gdzie zbierają się Królowie ze swoimi dworami – są niesłychanie bogato ubrani i wręcz obwieszeni złotem. Ich status podkreślają tradycyjne szaty z kente – materiału wykonanego z bawełny (lub jedwabiu), ręcznie tkanego i barwionego w specjalne wzory. Niegdyś takie stroje mogli nosić jedynie przedstawiciele najwyższych warstw społecznych ludów Akan i Fante, dziś może kupić go każdy (jak ma dużo pieniędzy – kente dalej jest bardzo drogie), ale dalej jest on widomym symbolem wysokiego statusu.
Postanawiamy zająć strategiczną pozycję w knajpce na wybrzeżu, która ma tą niezwykłą zaletę, że miejsce do konsumpcji jest na wysokiej platformie. Systematycznie zamawiając jedzenie i kolejne piwa/kole zagwarantowaliśmy sobie super widok z możliwością robienia zdjęć przechodzącej dosłownie tuż obok nas procesji Królów.
Zdecydowanie jest tu na co patrzeć i co podziwiać – dziesiątki kolorowo ubranych tancerzy, orkiestry bębniarzy, dostojne matrony i szlachetni starcy w tradycyjnych strojach, rozbawione dzieciaki, członkowie Asafo w maskach totemicznych zwierząt…
I wreszcie Królowie – niesieni w lektykach, pod wspaniale zdobionymi palankinami, w koronach, obwieszeni wręcz złotem i klejnotami. Dostojni i emanujący potęgą, jaką daje władza. Bajkowy pochód, niczym z jakiegoś snu. Albo obrazu…
Oglądając bowiem Bakatue mam deja vu – mam wrażenie, że gdzieś już widziałem podobne wydarzenie. Dopiero po jakimś czasie zdaje sobie sprawę co przypomina ta procesja – niezwykłe freski Diego Rivery z Palacio Nacional w Mexico City przedstawiające ceremonie Azteków (a raczej to jak je sobie wyobrażał Diego Rivera). Być może Zachodnia Afryka jest jednym z ostatnich miejsc, gdzie jeszcze można czegoś podobnego doświadczyć w realności.