Dunghuang. Mogao. Jaskinie Tysiąca Buddów. Największy kompleks sztuki buddyjskiej na świecie. Gdzieś w najdalszym zakątku Azji.
Miejsce, które już od szkoły średniej (po przeczytaniu książki, gdzie był opisany jako jeden z cudów antycznego świata) chciałem zobaczyć jednocześnie mając świadomość, że takowa perspektywa wydawała jest całkowicie nierealna. No bo i jak to miałbym tam dotrzeć ?
Dunghuang, położony w samym środku Azji, na skraju pustyni Takla Makan, setki kilometrów od jakichkolwiek większych miast wydawał mi się symbolem niedostępności. Tymczasem paradoksalnie udało się mi być tutaj aż dwukrotnie – po raz pierwszy w 1994 roku podczas podróży do Tybetu i teraz po raz kolejny podczas naszej wyprawy dawnym Jedwabnym Szlakiem.
Mam więc szanse do porównań – zwłaszcza, że pamiętam wizytę sprzed 13 lat jako coś naprawdę wyjątkowego. Jak jest teraz ? Cóż – kilka refleksji.
Miasto Dunghuang bardzo się rozbudowało w okresie ostatnich kilkunastu lat, są tu teraz dziesiątki hoteli, restauracji i agencji turystycznych. Jest łatwiej i wygodniej, ale niestety gdzieś zniknął niezwykły klimat tego miejsca jakiego doświadczałem w latach dziewięćdziesiątych – opustoszałej oazy na krańcu świata. Było wtedy nas – młodych ludzi z Europy tylko kilkunastu, razem zwiedzaliśmy okolice, razem też debatowaliśmy jak dostać się nielegalnie do Tybetu omijając chińskie zakazy i słone opłaty. Mam wrażenie, że poza Afryką jest coraz to mniej takich miejsc na świecie – internet, tanie latanie i przewodniki Lonely Planet zrobiły swoje.
Nie znaczy to, że nie należy przyjeżdżać teraz do Dunghuangu – okoliczne atrakcje, zarówno kulturowe jak i przyrodnicze to dalej absolutna rewelacja. Wrażenia artystyczne są zagwarantowane – tylko atmosfera jest już nieco inna.
Zdecydowanie kluczową atrakcją turystyczną są Jaskinie Mogao znane też jako Jaskinie Tysiąca Buddów – zespół 492 skalnych świątyń wykutych w położonym kilka kilometrów od Dunguanagu klifie. To prawdziwy skarbiec sztuki – setki posągów, całe ściany malowideł, coś absolutnie niepowtarzalnego i unikatowego. Pozostałości starożytnych świątyń, klasztorów i szkół – głównie buddyjskich, ale też taoistycznych, manichejskich czy nawet nestoriańskich. Dzieła sztuki jakie możemy podziwiać w Mogao powstawały przez setki lat – mniej więcej od IV do XIV, zachowały się zaś w znakomitym stanie dzięki suchemu klimatowi i opuszczeniu i zapomnieniu świątyń w późniejszych wiekach. Co prawda na początku XX wieku biali odkrywcy (?) dosyć skutecznie obrabowali jaskinie z setek pozostawionych tam manuskryptów (zawierających między innymi najpełniejszy opis rozwoju buddyzmu zen), ale posągów i malowideł nie zdołali wywieźć. Również dzielni hunwejbini Rewolucji Kulturalnej zdołali zdewastować świątynie w jedynie minimalnym stopniu. Widać Budda nadal czuwa na tym miejscem…
Oczywiście nie mamy szans na zobaczenie wszystkich świątyń – zazwyczaj otwierane jest 12-16 jaskiń (w tym na szczęście te najwspanialsze), które możemy zwiedzać tylko z przewodnikiem. W 1996 roku turystów było mało, więc i kontrola była bardzo ścisła i po zwiedzeniu przypisanej liczby świątyń zostaliśmy grzecznie z nich wyproszeni. Intensywna, ale krótka wizyta – i duży niedosyt,
Za to w 2007 roku turystów jest już na tyle dużo, że nie ma opcji zamykania jaskiń a nam udaje się urwać przewodnikom i troszkę samemu poeksplorować świątynie. To wprawdzie niedozwolone, ale dzięki temu ma się więcej czasu na podziwianie ich bajecznych skarbów – realnie każda z nich ma tak dużo dzieł sztuki, że kilka godzin na ich spokojne zobaczenie to absolutne minimum. Można też zrobić kilka zdjęć w środku (zawsze bez flesza – freski są na to wrażliwe), jaskinie są dobrze oświetlone i z dobrym obiektywem nie powinno być z tym problemu. To co prawda jest również zakazane, choć w mojej ocenie bardziej niż ochronie fresków (można w końcu zakazać tylko używania flesza a dobie aparatów o dużej czułości robienie zdjęć bez flesza jest banalne) służy napędzaniu okolicznego biznesu – dziesiątki sklepików sprzedają albumy z wspaniałymi reprodukcjami fresków z Mogao.
Szczególnie zachwycają mnie freski z wczesnego okresu (IV – VII wieku) – północnej i zachodniej Dynastii Wei oraz północnej dynastii Zhou. To okres w historii Chin niezwykły – jednocześnie chaosu politycznego wręcz rozpadu państwa, ale i jednoczesnego niesamowitego rozkwitu kultury i sztuki. To czas, w którym Chiny powoli poznawały buddyzm i otwierały się na kulturowe wpływy Zachodu i Indii – a wszystko to docierało do nich właśnie Jedwabnym Szlakiem, poprzez Dunghuang. Freski z tego okresu są jednocześnie bardzo anachroniczne i nowoczesne – uproszczona kreska, intensywne kolory, ekspresyjny przekaz – mi jakoś najbardziej przypominały malarstwo Matissa (jeden z nich wyglądał wręcz na pierwowzór jego słynnego Tańca ). Rewelacja absolutna!