Abomay to przedziwne miasto. Ilekroć je odwiedzam to doświadczam tu czegoś specyficznego – jakiejś mieszanki grozy i magii . Na pierwszy rzut oka nie różni się ono jakoś zasadniczo od innych zachodnioafrykańskich miast – jest podobnie chaotyczne i pyliste, z tymi samymi biednymi domkami i rozległymi bazarami.
To co jednak wyróżnia Abomey to jego złożona historia – to dawna stolica Dahomeju, brutalnego i krwawego Imperium, które w XIX wieku terroryzowało cały region. Armie Dahomejczyków najeżdżały regularnie na swoich sąsiadów, w poszukiwaniu łupów i niewolników, siejąc śmierć i zniszczenie. Było klasyczne państwa rozbójnicze – żyjące z napadania i rabowania innych, ale jednocześnie chroniące swoich obywateli przed zniewoleniem. Sława wojsk Dahomeju była tak wielka, że mało kto w Afryce Zachodniej gotów był się z nimi zmierzyć. Dopiero siły francuski po wodzą metyskiego generała Alfreda Doddsa, pod koniec XIX wieku zdołały pokonać Krwawe Imperium. Francuzi potrzebowali na to jednak dwóch wojen i kilku tysięcy znakomicie uzbrojonych żołnierzy. Żaden inny podbój w Czarnej Afryce nie przysporzył im tak wielkich trudności, nikt nie bronił tak zażarcie swojej niepodległości jak Dahomejczycy.
W samym Abomay władcy Krwawego Imperium zbudowali aż 12 rozległych pałaców, w których żyli otoczeni luksusem, chronieni przez Dahomejskie Amazonki, ich słynną kobiecą gwardię. Dwanaście tysięcy kobiet, znakomicie wyszkolonych, bezwzględnie oddanych władcy Imperium i wyjątkowo wręcz okrutnych siało grozę wśród przeciwników Dahomeju. Kompleksy pałacowe były jednak nie tylko siedzibami władców i ich dworów – tu znajdowały się też najważniejsze świątynie vodun, warsztaty rzemieślników (zwłaszcza słynnych odlewników brązu i kowali) oraz spichlerze i skarbce. W sumie zajmowały 12 hektarów, był to prawdopodobnie największy tego typu kompleks w Czarnej Afryce.
Pałaców do dzisiaj zachowało się tylko dwa – Ghezo i Glele, pozostałe zostały zniszczone podczas oblężenia Abomay przez Francuzów, gdy dopełnił się los tego bezwzględnego imperium. Może same budynki nie robią wielkiego wrażenia, są one jednak zdobione pięknym płaskorzeźbami i wypełnione skarbami królów Dahomeju (tym jednak nie mogliśmy robić zdjęć niestety, udało się tylko zrobić dwa – w pełnej konspirze). Pałace nie są arcydziełami sztuki, ale widomym znakiem potęgi dawnego Dahomeju. I jego osławionej wręcz bezwzględności…
Płaskorzeźby zdobiące pałace ukazują symbole władzy królewskiej, zwierzęta o wielkiej sile – lwy, słonie i lamparty. Oraz liczne obrazy tortur i okrutnych kar jakim byli poddawani wrogowie Imperium. No i rzecz najważniejsza – do zbudowania budynków pałacowych użyto krwi niewolników i przeciwników Dahomeju. Była ona swoistą zaprawą murarską, a kości i czaszki ofiar wzmacniały fundamenty pałaców.
Co ciekawe te przedziwne i odrażające dla nas praktyki wdrażane były bynajmniej nie z powodów praktycznych a magicznych… Władcy Dahomeju, wyznawcy voudoun wierzyli, że setki złożonych w ofierze nieszczęśników zapewni im i ich siedzibom ochronę szczególnie silnych fetyszy. Widać nawet 12 tysięcy uzbrojonych Amazonek nie było wystarczające aby czuli się bezpiecznie…
Może dlatego atmosfera tego miasta wydaje mi się taka niepokojąca – duchy zamordowanych, opuszczone pałace krwawych władców, sanktuaria voudoun. Trudno się spędza czas w Abomay, gdy pamięta się jaka jest historia tego miejsca, co kryje się za bogactwem sztuki dawnego Królestwa.
Miasta zbudowanego z krwi i piachu.