Marrakesz to Dżami el-Fnaa. Tak można w każdym razie wnioskować wczytując się w relacje podróżników i opisy w przewodnikach. Fakt – nie da się zignorować tego miejsca. Pomimo komercjalizacji, nachalności sprzedawców i tłumu turystów. Dżami el-Fnaa to jednak dalej serce miasta – nieprzypadkowo zresztą podwójnie wpisana na listę UNESCO (jako miejsce i Arcydzieło Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO). Opisywać go nie ma sensu – każdy ma trochę inne odczucia, co trzeba przyznać – zawsze intensywne. Dżami el-Fnaa i zachwyca i intryguje i momentami też skrajnie irytuje.
Ale trzeba tu być i pobyć trochę czasu.
Marrakesz. W rytm handlu i modlitwy slider 1
Dalej zaś rozciąga się bazar – olbrzymi, głośny, kolorowy. Jak ktoś lubi handlowy aspekt życia – będzie w raju, jak nie to ma mały problem. Marrkeskie suki zajmują kawał miasta, nie da się przejść przez nie chyłkiem – nawet nic nie kupując wchodzi się w intensywną interakcję z dzielnymi handlarzami. Dla nich po prostu nie ma osób nic nie kupujących, są tylko tacy jeszcze nie przekonani do zakupu ?
Wersją optymalną jest cieszyć się pięknem tego miejsca, jego kolorami, zapachami i dźwiękami. Bawić klimatem dawnego suku i… zachować odrobinę dystansu. Przyznam, że mi się tu podobało – przypomniało mi moje studenckie wyjazdy na Bliski Wschód i wspaniałe bazary Istambułu, Aleppa, Kairu, Isfahanu czy Starego Delhi. Podsumowując – nie ma tu co liczyć na jakieś wielkie okazje, ale też i nie ma co się napinać – to nie parada oszustów, to wyrafinowany teatr, prawdziwa impresja handlowa…
Po biznesie czas na odrobinę duchowości – jak to często bywa tuż obok dzielnicy handlowej zbudowano meczety i szkoły koraniczne (podobnie jest np. w Kairze czy Delhi, kupcy często fundowali przybytki religijne – byli bogaci i pełni wiary). Meczet i medresa Ben Youseff – pierwotnie fundacja almorawidzka, przebudowane jednak w XVI wieku z zlecenia saadyckiego władcy, Abdallaha al-Ghalib Billaha. A właściwe zbudowana od nowa, z ogromnym rozmachem i rzecz jasna ukrytym celem politycznym – nowo powstała Medresa (największa w całym Maghrebie) miała wzmacniać pozycję władcy w jego sporze z elitami religijnymi i handlowymi Fezu. No ile się to udało nie wiem – mogę jednak ocenić bez wahania, że Medresa Ben Youseff jest przepiękna – w niewielu miejscach widziałem równie wspaniałe zdobienia – majoliki, sztukaterie, sufity artesanio. Godny następca granadzkiej Alhambry, której sztuka tak silnie wpłynęła na XV-wieczne Maroko.
Tuż obok jest jeszcze jeden ważny zabytek – może wydawać się on nieco niepozorny, ale to jeden z niewielu zachowanych przykładów architektury z czasów Almorawidów. Kouba – czyli budynek do przed modlitewnych ablucji wydaje się być skromna, ale jej wyrafinowana konstrukcja i wysmakowane zdobienia są zapowiedzią wielkości sztuki mauryjsko-andaluzyjskiej.
Marrakesz ma jednak swoje prawa – wracamy na bazar. Przed nami handlowy wieczór i lekkie szaleństwo na Dżami el-Fnaa – nie ma co jęczeć i narzekać na komercjalizację, trzeba się poddać rytmowi Czerwonego Miasta.