Labrang – ostoja Tybetańczyków

Zaledwie kilka godzin podróży autobusikiem i znajdziemy się daleko od głośnego i całkowicie chińskiego Lanzhou. Na granicy Wyżyny Tybetańskiej, we wschodniej części dawnej, tybetańskiej  prowincji  Amdo leży wielki klasztor Labrang. Chińczycy od wielu lat prowadzą politykę rozdrabniania dawnych terenów tybetańskich – de facto oddzielili centrum kraju (które tworzy teraz Tybetański Region Autonomiczny) od dwóch wielkich prowincji – północnego Amdo i wschodniego Khan. Cel jest oczywisty – osłabić ducha oporu i niezależności, podmyć tybetańskie wzorce kulturowe, rozmyć tożsamość narodowa poprzez nasilenie procesów imigracyjnych Chińczyków na tereny rodowicie tybetańskie.

Klasztor Labrang jest więc solą w oku władz chińskich. Dlaczego?

Bo to prawdziwa potęga! Labrang to  jeden z sześciu głównych ośrodków szkoły Gelug, Żółtych Czapek, dominującej w Tybecie od XVI wieku (jej głową jest sam Dalajlama). Ufundowany stosunkowo późno – bo w 1709 i szybko stał się jednym  najważniejszych klasztorów poza obszarem centralnego Tybetu (tylko Kumbum miał porównywalne znaczenie). Labrang pomimo tego, że był atakowany przez muzułmańskich rebeliantów na początku XX wieku, niszczony przez Hunwejbinów podczas niespokojnych lat Rewolucji  Kulturalnej, ostał się stosunkowo dobrze do dnia dzisiejszego. I co ważniejsze pozostał żywym ośrodkiem religijnym lamaizmu i prawdziwą ostoją nękanych do dziś przez chińskie władze Tybetańczyków. Co prawda liczba mnichów znacząco zmalała – kiedyś było ich przeszło 4000 a teraz jedynie około 1200, ale i tak Labrang jest jednym z najlepszych miejsc gdzie można poznać wyjątkową kulturę tybetańską.

Przyjeżdżamy tu późnym popołudniem, hotele okazują się być zaskakująco dobre i niedrogie, za to jedzenie sprzedawane na ulicy jest mało zjadliwe bo oparte głównie na bardzo tłustym mięsie i jeszcze tłustszych podrobach. Może to wynik wpływu tutejszego klimatu na dietę – pomimo pełni lata noce są bardzo zimne ( jesteśmy powyżej 3000 metrów na poziomem morza ), stąd i pożądana (a dla nas nieapetyczna) tłustość serwowanych w jadłodajniach posiłków. Samo miasteczko teraz nazywa Xiahe i jak w wszystkich ośrodkach pogranicza tybetańsko-chińskiego ludność to barwna mieszanka Hanów, Tybetańczyków, Salarów i Hui.

Klasztor zwiedzamy następnego dnia razem z dziesiątkami tybetańskich pielgrzymów – ich obecność powoduje, iż wspaniałe budowle nie są tylko zabytkiem a czynną, żyjącą świątynią lamaistyczną. 18 olbrzymich hal wypełnionych dziełami sztuki, drukarnia i biblioteka, niezwykła kolekcja buddyjskich sutr, książek i tanek, stupy i wielkie złocone posągi Buddy. Sztuka Dawnego Tybetu w jej zenicie – fascynująca i nieco tajemnicza.   I jeszcze jedna atrakcja z której słynie Labrang – wielkie rzeźby z masła, robione z prawdziwym  artyzmem tylko po to aby kilku tygodniach się rozpaść…

Wszystko dla chwały Buddy !

Praktycznie:

W przeciwieństwie do Lhasy i w ogóle całego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego do Labrangu można wjechać bez pozwolenia. W okolicy jest jeszcze kilka innych tybetańskich klasztorów i piękne wysokogórskie łąki, na których żyją tybetańscy koczownicy – Khampowie.

Dojazd transportem publicznym (autobus) z Lanzhou.