Danau Tempe – życie na wodzie

Krótka przerwa w długiej podróży z Makassaru na płaskowyż Toraja. Przybywamy wieczorem, niestety podróż okazuje się być dłuższa i bardziej męcząca niż przewidywaliśmy. A na dodatek mamy małe szanse na jakiś sensowny odpoczynek – hotel jest straszny, nigdy jeszcze w Indonezji nie spałem w takim syfie. To raczej standard, który znam z Mali czy Burkino Faso a nie przyzwoitej pod względem hotelowym Indonezji.

Toteż ranek jest delikatnie mówiąc mało radosny – entuzjazm do pływania po Danau Tempe w naszej małej grupie spada prawie do zera. Ostatecznie jakoś udaje mi się przekonać 2 osoby do wynajęcia łodzi i ruszenia na wycieczkę po jeziorze – roztaczam wizje istnych stad dzikich ptaków, z których słynie to miejsce.

Niestety jakoby słynie, albo słynęło, albo mamy pecha. Od względem wrażeń ptasich jest więcej niż skromnie, samo jezioro zresztą nie prezentuje się jakoś okazale. Jakby trochę wyschło…

Gdy już osiągamy poczucie dna totalnego – absurdalne przedłużenie podróży, noc w strasznym hotelu, kasa na wynajęcie łodzi za ZERO wrażeń – odczucia się zmieniają. Robi się bardzo ciekawie – na jeziorze zbudowane są sztuczne kanały, swoiste pułapki na ryby, pomiędzy nimi uwijają się rybacy. To Bugisi, lud zamieszkujący południowe Sulawesi, prawdziwi mistrzowie szkutnictwa i żeglarstwa.

Tutejsza społeczność w swojej miłości do wody poszła jeszcze dalej – de facto bowiem na niej zamieszkała. Na Danau Tempe są pływające domy, ba powstały całe wioski – flotylle domów Bugisów, tam żyją nie mając prawie potrzeby wychodzenia na ląd stały. Po jeziorze śmigają też mniejsze łodzie – pięknie, kolorowo malowane lopi (tak się w języku bugijskim nazywają ). Na Jeziorze zbudowano tez wodne sklepy, tylko szkoły i urzędy są na stałym lądzie.

Pływamy sobie, przypatrujemy się leniwie toczącemu się życiu na wodzie – rybacy czyszczą sieci, kobiety myją włosy, dzieci szaleją jak wszędzie – tylko tutaj zabawa kończy się zbiorowym skokiem do wody. Niesłychane miejsce. Trochę na Inle Lake w Birmie, tylko bez turystów. No i bez klasztorów buddyjskich – Bugisi są muzułmanami.

Pojawiają się w końcu nawet i ptaki – czaple, ibisy, szczudłaki – ale to nie one są tutaj główną atrakcją. Powoli dochodzimy do wniosku, że jednak Danau Tempe nas nie zawiodła. Choć dalej uważam, że hotel był prawdziwą malaryczną jamą (jak mawia mój kolega Jacek o swoich ulubionych przybytkach w Afryce ?)

Polecam przy uwzględnieniu słabości oferty noclegowej.