Ciudad Bolivar. Nad wielką Orinoko

Ciudad Bolivar budzi w nas  tylko jedno skojarzenie. Miasto nas Orinoko, najbardziej tajemnicza i owianą legendami rzeką Ameryki. To tu właśnie Hiszpanie szukali legendarnego Eldorado,  próbując nią bezskutecznie dotrzeć do Złotego Królestwa.

Cesarz Karol V Habsburg, król Hiszpanii ostatecznie oddał Wenezuelę  w ręce bankierskiej rodzinie Wekslerów. Ci dalej szukali nieuchwytnego Eldorado. Początkowo ich bazą było Coro na północy kraju, ale z czasem finansowani przez nich poszukiwacze przygód zaczęli zapuszczać się w głąb interioru. I tak odkryli wielką i tajemniczą rzekę, którą można było wpłynąć w sam środek Nieznanego.

Orinoko od zawsze kusiła odważnych awanturników, niespełnionych konkwistadorów, poszukiwaczy przygód. Pierwszy z nich, Diego de Ordaz już w 1529 roku zapuścił się głęboko w dół  rzeki. Na nic jego wysiłek, nie dotarł  do żadnego Eldorado. Za Diego de Ordazem poszło wielu innych: równie dzielnych i równie szalonych. Złotego Królestwa ostatecznie nigdy nie odnaleziono. Nigdy go bowiem nie było. Był za to i do dziś pozostał wielki Mit. I Orinoko jako symbol tajemnicy i nieposkromionej dzikości.

Przyjeżdżamy późnym popołudniem, nie mamy więc za dużo czasu na podziwianie miasta. Stajemy tylko na kilkanaście minut nad brzegiem Wielkiej Rzeki. Przed nami wielkie Orinoko. Robi się ciemno i musimy się zbierać do hotelu.  Ciudad Bolivar jest znane jako „peco Caracas” – małe Caracas, ale nie jest to bynajmniej wyrazem jego metropolitalności, a raczej podobnego do stolicy poziomu przestępczości. Trzeba więc mocno uważać, napady zdarzają się tu regularnie. Po zmroku nie wychodzimy więc w ogóle z hotelu. Wieczorem udaje nam się tylko znaleźć małą, rodzinną gospodę tuż obok naszego hotelu – podają w niej smażone, wielkie ryby prosto z Orinoko. Pyszne i świeże.

Dopiero rano wychodzimy na krótkie zwiedzanie Ciudad Bolivar, dziś mocno zaniedbanego miasta, choć niegdyś ponoć bardzo zamożnego. Można to ocenić zwiedzając bardzo ładne, kolonialne centrum położone na wzgórzu nad Orinoko. Pełne kolorowych domków, rezydencji ozdobionych oknami z bogato kutymi kratami i starych kościołów.

Możemy poczuć i zrozumieć długą i ciekawą historię miasta nad Orinoco.

Ciudad Bolivar założone zostało przez Hiszpanów w 1764 roku jako Santo Tomé de Guayana de Angostura del Orinoco i dopiero w 1846 roku otrzymała aktualną nazwę (po wielkim narodowym bohaterze Simonie Bolivarze). Znane jako Angostura dało tą nazwę słynnej gorzkiej wódce produkowanej na bazie rumu i licznych destylatów ziołowych. Co prawda po kilkunastu latach produkcja przeniosła się na Trynidad, ale ten niezbędny w każdym prawie drinku napój pochodzi właśnie stąd.

Drugi powód do dumy miasta to wielki, wiszący most nad Orinoko (nomen omen zwany Mostem Angostura) zbudowany 1967 roku i przez będący przez prawie 40 lat jedyną przeprawą przez tą rzekę.  Jego okolice są też ulubionym miejscem do podziwiania majestatycznej Orinoko – stąd naprawdę można docenić jej potęgę.

Ciudad Bolivar to też miejsce, w którym organizuje się wyjazdy do Parku Narodowego Canaima oraz wyprawy na tepui, zwłaszcza na Roraimę. Tu jest najwięcej agencji i tu też można dostać najlepsze ceny.

Wylatujemy następnego dnia rano – samolocik (bo tak trzeba go nazwać) okazuje się być kiepskiej jakości. I to delikatnie mówiąc – w zasadzie nie działają żadne czujniki, wszystko w nim trzeszczy i się trzęsie. Samolot nie jest w stanie unieść się nazbyt wysoko,  więc lecimy tuż nad drzewami. Okolica samego miasta to teraz rozległa sawanna, choć kiedyś były tu tropikalne lasy. Widać tu niestety jak bardzo niszczona jest amazońska dżungla – efektem tego jest postępująca deforestacja. Dopiero po około godzinie zaczynamy lecieć nad nietkniętymi ostępami selwy. Pod nami rozpościera się wspaniały Park Narodowy Canaima.

Praktycznie:

Hotele – jest ich mało i są raczej nędznej jakości.

Bezpieczeństwo – bardzo kiepsko, miasto uważane za najbardziej niebezpieczne we Wenezueli po Caracas.